banner
***

Zaczęła się ponad pięcioletnia ciemna noc okupacji. Tak właśnie wydawał się Agnieszce ten okres - jako ciemna noc. Przez wiele miesięcy kładziono się spać w ubraniu. Bywało bowiem, że i bardzo późną porą wpadali Niemcy każąc opuszczać dom. Mieszkańców wywożono w niewiadomym kierunku. Dotychczasowe ich domy i gospodarstwa zajmowali Niemcy, głównie tak zwani Balten-Deutsche, przesiedleni z południowo - wschodniej Europy. Rodziców Agnieszki to jednak ominęło. Niemcy przychodzili, oglądali, pytali o ziemię: ile jej, jakiej klasy itp. I chociaż zabudowania im się podobały, to ziemia... nie. Szukali lepszej, bardziej urodzajnej. I tak przykładowo: Rozalia i Jan Biernatowscy z Robakowa, powiat Chełmno, byli wraz z dziećmi Danutą i Józefem wysiedleni przez Niemców ze swego gospodarstwa rolnego w Robakowie do Józefkowa w powiecie wąbrzeskim, do Niemca Heyger"a. Byli tam bardzo źle opłacanymi robotnikami rolnymi. Ich dzieci, Danuta i Józef, po ukończeniu czternastego roku życia (od tego roku był obowiązek zatrudniania dla Polaków) zostali wysłani do przymusowej pracy w Zakładzie Mleczarskim u Niemca Gerharda Grügata w Stolnie, powiat Chełmno. Józef, mając zaledwie czternaście lat, był zmuszony do ciężkiej, różnorakiej pracy, jak: dźwiganie - przy pomocy innego małoletniego - czterdziestolitrowych konwi z mlekiem, noszenia skrzyń z masłem o wadze siedemdziesięciu pięciu kilogramów, mycia dużej powierzchni podłóg, ścian, basenów serowych, chłodni itp. Pracę tę musiał rozpoczynać o czwartej rano, a kończył najczęściej po piętnastu godzinach. Zdarzało się też, że musiał po godzinach pracy wyładowywać wagony z węglem dla mleczarni. Inni małoletni byli zmuszani do fizycznych prac w lesie itp. To spotkało również siostrę Agnieszki - Zosię, a także przez jakiś czas Kingę.

W Białym Lesie nie było spokoju. Zaczęły się przykre rewizje. Szukano broni, pamiątek wojskowych, polskich książek, ciepłej odzieży. Znalezione książki wyrzucano na podwórze i palono. Tak zrobiono z niektórymi dokumentami sołecko-wójtowskimi i książkami ojca Agnieszki, których nie zdążył ukryć. Szkolne książki i zeszyty Agnieszki na szczęście ocalały. Już w pierwszych dniach wojny uprosiła brata Jerzego, aby zakopał je - łącznie z drewnianą, ciemną szafką - na łąkach, głęboko pod jednym z drzew. Chyba okazałą olchą. Z nich to Agnieszka - po odzyskaniu wolności - przygotowywała się do zajęć lekcyjnych z dziećmi w miejscowej szkole powszechnej. Na prośbę mieszkańców została w niej bowiem nauczycielką kontraktową. Ale o tym później.

Wkrótce po wkroczeniu Niemców na naszą Ziemię Pomorską zabrano Polakom konie, kożuchy (jeśli ktoś posiadał) lub ciepłe płaszcze zimowe. Rodzicom Agnieszki zabrano konia, a ojcu kożuch kupiony tuż przed wojną, którym się bardzo cieszył. Także broń, na którą miał od władz polskich pozwolenie.

Na frontonie domu wisiała biało-czerwona tablica z piastowskim Orłem w koronie i napisem:

SOŁECTWO I WÓJTOSTWO

BIAŁY LAS

Już kilka dni po zajęciu Pomorza przez Niemców przyszedł do ojca Agnieszki nowy sołtys - Bürgermeister, Paul Stener z dwoma SS-manami. Nakazali zdjąć w ich obecności tę tablicę.

- Tego zrobić nie mogę. Władze polskie mi ją zawiesiły i tylko one mogą ją zdjąć - usłyszeli.

Niemcy zaklęli brzydko i sami zdjęli.

Innym razem - było to może po kilku miesiącach - przyszedł znowu tenże Bürgermeister (znany, miejscowy mieszkaniec) z dwoma innymi SS-manami.

- Słyszeliśmy o panu dobre wieści, Nie prześladował pan przed wojną tutejszej mniejszości niemieckiej, nie dokuczał, Słowem, był pan ludzki. Chcielibyśmy to panu wynagrodzić. Proponujemy Volkslistę drugiej grupy (o niej później).

Ojciec Agnieszki zatrwożył się. Milczał chwilę.

- Panowie, to jest niemożliwe. Sami powiedzieliście przed chwilą, że byłem ludzki. Dlatego więc, zwyczajnie jako człowiek, nie mogłem źle postępować wobec drugiego człowieka, każdego człowieka. Ale jestem Polakiem. Nim chcę pozostać. Nigdy przecież nie zrozumiem - jak może, na przykład, koń zamienić się nagle w krowę.

- Das werden Sie noch bedauern. Pożałuje pan jeszcze tego - wykrzyknął jeden z SS-manów.

Trzasnęli drzwiami. Wyszli. Wtedy blady strach padł na całą rodzinę. Spodziewano się wywiezienia do obozu koncentracyjnego, lub - w najlepszym przypadku - wysiedlenia gdzieś w nieznane strony. Ale to nie następowało. Rodzina Agnieszki dowiedziała się później, że obronił ją przed tym właśnie ów aktualny Bürgermeister.

- To dobrze świadczy o Franciszku Groszkowskim, to znaczy, że jest - jak wam mówiłem - rzetelnym człowiekiem. Musimy jego stanowisko zrozumieć.

Sołtys Paul Stener opowiadał przedtem władzom niemieckim, jak to Franciszek Groszkowski, polski sołtys w Białym Lesie, w czasie swego urzędowania pisał dwustronnie tak zwane okólniki. Okólniki powiadamiające czy to o terminie zbierania podatków, czy o zebraniu mieszkańców, czy to o powszechnych, obowiązkowych szczepieniach, itp. Pisane one były z jednej strony po polsku, z drugiej natomiast po niemiecku. Kiedyś z tego powodu Franciszek Groszkowski miał nieprzyjemności w starostwie w Grudziądzu. Ktoś o tym doniósł.

- Panie Starosto, wśród mniejszości niemieckiej w Białym Lesie jest sporo starszych osób. Mówią, że język polski jest bardzo trudny i nie mogą się go nauczyć. Nie mam czasu, aby pójść do nich osobiście i tłumaczyć, o co chodzi. Mam przecież gospodarstwo i liczną rodzinę.

Niebawem, kiedy zdawało się, iż najgorsza nawałnica minęła, od ust do ust przekazywano złowieszczą wiadomość.

- Niemcy wywożą młodzież, szczególnie gimnazjalną, w głąb Niemiec na roboty.

Wtedy Agnieszkę ukryła przez pierwsze miesiące okupacji pani Maria w Warlubiu, powiat Świecie, gdzie wówczas mieszkała. Ta sama, która dopomogła jej w przyjęciu do szkoły grudziądzkiej. Pani Maria pochodziła z mieszanego małżeństwa; ojciec był Niemcem, matka Polką z Ostrowskich, z Jegliszewa koło Golubia-Dobrzynia. Pochodzenie ojca panią Marię ochraniało. Agnieszka przebywała w Warlubiu prawie pół roku. Chcąc wykorzystać czas uczyła się języka niemieckiego, trochę pomagała pani Marii w pracach domowych i bardzo tęskniła za domem, rodzicami, rodzeństwem. Za szkołą, za tym by móc się uczyć, znowu uczyć. Wiedziała, że to jest niemożliwe. Jednak, mimo wszystko, modliła się prosząc:

- Daj, bym dużo dobrego się nauczyła. Spraw, bym dużo dobrego w życiu zrobić mogła.

Wówczas - bywało - ogarniała ją jakaś ufność, wiara, że przecież to kiedyś nastąpi. Uciekała w świat marzeń. Pisała:

Wiem, że życie bajką czasem być może,

Takie ciche, czarowne jak sen przezłoty,

Jak pierwsze powstającego słońca zorze

Pełne nadziei, pragnień i ochoty.