***
Agnieszka miała liczne rodzeństwo. Była trzecim, z dziewięciorga, dzieckiem. Najstarszym była Wanda. Wysoka i - mówiono - zgrabna jak sarna. Ciemna szatynka o piwnych oczach, śniadej cerze, smukła, zdolna i nieco władcza. Kiedy tylko opanowała naukę pisania i czytania (a było to w czwartej klasie szkoły powszechnej), pomagała ojcu w prowadzeniu ksiąg sołeckich i wójtowskich. Robiła to dokładnie i starannie. Podziwiano także jej ładny charakter pisma. Ulubioną siostrą Agnieszki była Kinga, a bratem Roman. Kinga była wręcz urodziwa. O mleczno-krwistej cerze, długich, czarnych włosach i dużych szarych, o kolorach tęczy oczach. Te oczy i włosy odziedziczyła po mamie Zofii. Kiedy ojciec przywiózł mamę w 1919 roku, z Bągartu w powiecie wąbrzeskim, do Białego Lasu, mówiono we wsi, że przywiózł żonę piękną jak lalka, ale nie do pracy w gospodarstwie. Wkrótce przecież zadziwiła całą okolicę pracowitością i oddaniem rodzinie. Średniego wzrostu, zwinna i szybka. W dodatku dobrze szyła. Nie lubiła marnować czasu na zbędne pogawędki z sąsiadami.
- Z tego to tylko plotki. Każdy ma sporo zachodu wokół swoich spraw - mawiała.
Tatuś jeździł do mamy w konkury na gniadym koniu. Niekiedy, wracając o szarówce do domu, tamtejsi chłopcy, kawalerzy - z zazdrości o miejscową dziewczynę - obrzucali go kamieniami.
Kinga i Roman to dzieci najbardziej muzykalne. Stąd to ich ulubienie przez Agnieszkę. Przyrodę i muzykę bowiem uwielbiała. Kinga pięknie grała na bałałajce i mandolinie, Roman prawie na każdym instrumencie oprócz skrzypiec. Mówiono o nim:
- To istny Janko Muzykant.
Miał absolutny słuch. Raz zasłyszaną melodię odtwarzał bezbłędnie. Na ustnych organkach wyprawiał cuda. A propos skrzypiec - nie miał okazji ich wziąć do ręki. Gdyby taka była - kto wie... Jerzy. Był pierwszym chłopcem w rodzinie. Wysoki blondyn z niebieskimi oczyma. Dobroduszny, bardzo rodzinny, sypiący dowcipami na prawo i lewo. Często już jakiś jego gest czy ruch, pobudzał do śmiechu. Ogromnie przywiązany do mamy. Przeciwieństwem była Zochna. Spokojna, jakby jej nie było. Nie wadziła nikomu. Oryginalna urodą. Jej ciemne blond włosy były gęste i faliste, a oczy piwne. Agnieszka natomiast to szatynka z oczyma niebieskimi i czołem wysokim. Wreszcie trójka najmłodszych: Apolinary, Leokadia i Stefania. Apolinary, nazywany Polkiem i Stefcia to jakby cygańskie dzieci. Śniade, z bardzo ciemnymi włosami i oczyma jak świecące węgle. Agnieszka pamięta, jak dwuletnia Stefcia, wesoły śmieszek, lubiła siadać na piersi kilkunastoletniego Jerzego - kiedy tylko położył się na leżance - próbując zaplatać mu warkoczyki. Znosił to cierpliwie. Była jego ulubienicą i wszystko jej było wolno. Polek był wyjątkowo ślicznym chłopcem i złościł się, kiedy mu któreś ze starszego rodzeństwa okazywało nadmiar czułości. A Lonia? Miła blondynka, zwinna jak mama, o złotym sercu i - kiedy dorosła - nad wyraz opiekuńcza oraz troskliwa, przypominająca w tym mamę.