***
Dom. Dom był biało - czerwony. Murowany z białej cegły, a na wszystkich narożnikach i krawędziach, tudzież w obramowaniu okien, wykończony czerwoną. Z facjatką o dwóch oknach, kryty czarną papą. Przez środek przebiegała dość szeroka sień, z której prowadziły proste schody na strych i facjatę. Po prawej stronie sieni - patrząc od strony podwórza - były dwa pokoje: jeden z oknem na podwórze, drugi z dwoma wychodzącymi na drogę i las w oddali. Było w nim jeszcze trzecie okno, w szczycie pokoju, przez które zaglądały do środka kolorowe "amerykanki" (czy jak kto woli "warszawianki"), a czasem urokliwe słoneczniki. Jesienią, w tym przydomowym ogródku, bogato kwitły astry. Agnieszka najbardziej lubiła białe i o kolorze wrzosu. Wiosną natomiast pyszniły się tam bzy siejąc swą woń czarowną. Po lewej stronie sieni była obszerna kuchnia z okapem i dwoma oknami: jednym w jej północnym szczycie, a drugim w zachodniej ścianie, wychodzącym na podwórze gęsto porosłe trawą. Podwórze oddzielało dom mieszkalny od murowanej stajni i drewnianej stodoły. Z kuchni prowadziły drzwi do pokoju, zamienionego w połowie na biuro ojca, którego okno pozwalało zachwycać się widokiem dalekiego lasu na wschodzie. Bliżej zaś - polem obsiewanym, co drugi rok, srebrzystym żytem. Kiedy ono zaczynało falować - za podmuchami lekkiego lub silniejszego wiatru - Agnieszkę ogarniał spokój, jakaś błogość, której nie umiała wypowiedzieć. I poczucie bezpieczeństwa, że oto będzie chleb.
Czasem wybiegała na skraj tego pola, wtulała twarz w chabry kwitnące na brzegu zboża lub maki czerwone. Czasem znów wpatrywała się w stojącą nieopodal, tuż za drogą Szkolną, chatę. Przysiadła ona naprzeciwko biało-czerwonego domu. Była kryta strzechą, o ścianach z gliny pobielanej wapnem, pamiętająca schyłek osiemnastego wieku. W jej pobliżu przy innej drodze, prowadzącej w kierunku lasu, a prostopadłej do Szkolnej, stały - w niedalekiej od siebie odległości - olbrzymie dwie brzozy płaczące. Niekiedy, zwłaszcza w czasie wichury, dotykały swoimi zielonymi, długimi włosami ziemi. Kiedy uderzył i zniszczył je piorun - Agnieszka płakała. Po drugiej stronie stała wiekowa lipa. Chata należała do babci Rozalii. Okazała się zbawienna po pożarze drewnianego domu w 1924 roku, przygarniając całą rodzinę pod swój dach. Domu, w którym Agnieszka się urodziła, a który stał ongiś bliżej rowu i łąki. Agnieszka pamiętała ten pożar. Miała wtedy niespełna półtora roku i twierdzi, że pamięta jak mama biegła przez zaorane pole niosąc ją pod pachą, do sąsiadów. Ogromny czerwono-żółty ogień bardzo się jej podobał. Klaskała w rączki. Mieszkańcy Białego Lasu okazali - w tym nieszczęściu - wiele serca. Byli wspaniali. Przynosili niezbędne meble, sprzęty, narzędzia, ubrania - także ubranka dla dzieci itp.
Po tym pożarze, spowodowanym uderzeniem pioruna w czerwcowe południe, ojciec Agnieszki Franciszek, narysował projekt nowego domu. Biało-czerwonego, położonego w środku wsi - domu o polskich barwach. Nic, nie był architektem. Marzył o tym zawodzie w czasach swej młodości. Cóż, przypadły one na okres zaboru pruskiego i mógł tylko marzyć o takim wykształceniu. Ale smykałkę do budowania miał zawsze.
Szkoła. Ukończył powszechną w 1898 roku, w rodzinnej wsi, w przymusowym języku niemieckim. Tylko nauka religii odbywała się w języku polskim, prowadzona przez polskiego nauczyciela. Szkoła powszechna, w zaborze pruskim, była obowiązkowa dla wszystkich dzieci, polskich również. W Białym Lesie był to prostokątny, parterowy budynek pod strzechą, prawie stuletni o glinianych ścianach i kaflowych piecach. Naukę języka polskiego ojciec Agnieszki zawdzięcza swemu ojcu, także Franciszkowi. W Grudziądzu, w czasie zaborów, Wiktor Kulerski wydawał konspiracyjnie Gazetę Grudziądzką. Tę gazetę musiał ojciec Agnieszki, już jako mały chłopiec, czytać głośno codziennie po obiedzie, przez piętnaście minut. Na stojąco - z szacunku do języka polskiego. Egzemplarze tej gazety przechowywał dziadek Agnieszki w czerwonej, pluszowej kanapie. Spłonęły wiele lat później razem z, historyczną przecież dla rodziny, tą czerwoną kanapą. Wiktor Kulerski, będąc w więzieniu pruskim, w Ploetzensee pod Berlinem, opracował też Dzieje Narodu Polskiego1). Doprowadzone do końca przez redakcję Gazety Grudziądzkiej, stanowiły w niewoli źródło nauki o historii ojczystego Kraju. Dzięki tym patriotycznym zabiegom dziadka Agnieszki, jej ojciec po odzyskaniu niepodległości, po pierwszej wojnie światowej, znał język macierzysty dobrze. Czytał i pisał po polsku bezbłędnie. Znał również historię Polski. Interesował się geografią kraju i świata. Toteż dlatego, ale głównie dla prawego charakteru, został - zaraz po pierwszej wojnie światowej - wybrany sołtysem, później wójtem. Funkcję sołtysa sprawował, z jednoroczną przerwą, przez cały okres międzywojenny i - jeszcze przez jakiś czas - po drugiej wojnie światowej.
Wieś była nieduża. W 1931 roku liczyła 543 mieszkańców. Wśród nich niemały odsetek to niemiecka mniejszość narodowa. Wieś zajmowała obszar ok. 275 ha. Ziemia była przeważnie piaszczysta. Dużo łąk. Także lasy. Ludność zajmowała się głównie rolnictwem. Uprawiano żyto, owies, ziemniaki, jęczmień, również pszenicę. Hodowano bydło oraz trzodę chlewną. Poszczególne gospodarstwa były usytuowane w pewnym oddaleniu od siebie.