***
Były wczesne lata trzydzieste. Agnieszka z ojcem zbliżała się powoli do trzech wierzb, jakby trzech niemych postaci obserwujących wszystko, co działo się wokoło. Były samotne i jakieś tajemnicze. Zwłaszcza o zmierzchu, czy późnym wieczorem. Były też zwiastunem nadziei, że oto dom już blisko.
- Posadziłem je wiele lat temu, aby rosły i żyły tu z nami. Podobnie jak lipy po obu stronach drogi przed domem, jak dwie inne w ogródku przed wejściem do domu. I brzozy na głównej drodze przecinającej w poprzek Biały Las, zwanej potocznie ulicą Szkolną.
Agnieszka spojrzała na ojca z wdzięcznością. Nie podjęła jednak tego wątku rozmowy. Jakże wydał się jej mądry, dobry i... przystojny. Był wysoki, szczupły, o piwnych oczach osadzonych pod ciemnymi, szerokimi brwiami. O wysokim czole i gęstych granatowo-czarnych włosach. Głos. Lubiła ten głos. Łagodny, ciepły i niepowtarzalny w swej barwie, a jednocześnie męski.
- Wiesz tatusiu - powiedziała - myślałam o tym, że skoro Pan Bóg stworzył ziemię i świat cały dla wszystkich ludzi, dlaczego jedni są bogaci, a drudzy biedni? Zobacz, wiele dzieci, które dojeżdżają pociągiem do szkoły w Grudziądzu, musi iść pieszo wczesnym rankiem do stacji kolejowej, niekiedy kilka kilometrów. Inne przyjeżdżają powózkami lub konną linijką, czasem rowerem. Jeśli jest pogoda, to taka piesza wędrówka jest nawet przyjemna, ale kiedy są deszcze, wiatr lub śniegi... te dzieci siedzą w szkole w mokrych butach i pończochach przez wiele godzin.
- To prawda. Ale widzisz, jedni ludzie są bardziej pracowici, inni mniej; jedni bardziej zdolni, inni mniej; jedni otrzymali w spadku od rodziców więcej, inni mniej; jedni są bardziej zapobiegliwi, inni mniej. W dodatku jest i niesprawiedliwość społeczna, ale to już trudniejsze zagadnienie. Masz przecież dopiero niespełna jedenaście lat. Może kiedyś będziesz się o tym uczyła w szkole. I może kiedyś będzie mniej biedy, będzie więcej sprawiedliwości?
Agnieszka często przypominała sobie te słowa. Również wtedy, kiedy marzyła o małym rowerze, takim o połowę mniejszym od normalnego. Ach, jeździć na nim ulubionymi ścieżkami przez łąki, codziennie rano do pociągu wiozącego ją do szkoły i potem po południu, z powrotem do domu. Ileż to byłoby więcej czasu na odrabianie lekcji, na czytanie lektur..., a nawet - choć rzadko - zabawę z dziećmi? Z takich zabaw Agnieszka najmilej wspomina chowanie się latem za sztygami zboża, przed ich zwiezieniem do stodoły, albo gonitwy jesienią wokół kopców z ziemniakami. Cóż, takich rowerów w ogóle wówczas nie produkowano. Może kiedyś...