banner
***

Wokoło rozciągały się rozległe łąki. Dla Agnieszki stanowiły od dzieciństwa zaczarowany świat. Była tu przestrzeń zielona, którą ledwie ogarniała wzrokiem, były kwiaty barwne, różnokolorowe, były motyle o delikatnych przecudnie wielokolorowych skrzydłach, były trawy wysokie... Była wreszcie i ścieżka miła, wydeptana, swojska. Biegła od domu tuż obok drogi, raczej kolein przecinających środek łąk. Prowadziła nieomal prosto do trzech wierzb królujących, po lewej stronie u jej wylotu. Były one swoistym drogowskazem, że oto jej bieg łączy się z inną nieco szerszą, poprzeczną ścieżką biegnącą od wiejskiej szkoły, w Białym Lesie do stacji kolejowej Wałdowo. Jeszcze parę minut i pozostawiała piękne, o rzadkiej urodzie, łąki za sobą, by stawać się miejscami krętą dróżką pomiędzy wałem nad strugą a polem, zazwyczaj pełnym w lecie falującego od wiatru złocistego zboża. Wał był porośnięty krzewami, dosyć wysokimi drzewami i różnymi pachnącymi ziołami. W czasie pełnego lata - nie do wiary - można było nawet garściami zbierać fioletowo-czarne, smakowite jeżyny. A w dole wału? Rwący, kryształowo czysty potok. Obdarzony jakby autentyczną wodą górską, zawsze - nawet w upalne dni - lodowato zimną. I szumiący głośno niczem górskie potoki w Tatrach. Bieg jego wód Agnieszka, zadumana kiedyś, porównała do upływającego czasu. Po latach zapisała w pamiętniku:

Jak rwąca fala szumiącego potoku, którego wody płyną beztroskie dokąd je ona niesie, - tak niezastraszony ogromem przyszłości, ani przeszłości, niestrudzony odwieczną bezkresną swą wędrówką płynie naprzód czas. Systematycznie, monotonnie, a przecież tak szybko, niepostrzeżony często mija, unosząc ze sobą każdej minuty, każdej godziny, każdego dnia. każdego roku małe zdawałoby się niepozorne, - niekiedy trudne to znów jakże piękne, jak ważne ułamki życia naszego.

Agnieszka lubiła przystawać na mostku przerzuconym nad wodami strumienia, w połowie drogi nad wałem. Mostku ułatwiającym dojście do stacji kolejowej. Czasami szła tym wałem górą, aby nacieszyć oczy niezapominajkami, które uroczo towarzyszyły - na jego wewnętrznym poboczu - niestrudzonej i zda się wesołej wodzie. Jakże ona wartko płynie, jak gra pieśń nieznaną, jak szumi, jak płacze! Płacze - może za swoim przemijaniem? A może nad przemijaniem traw, ptaków, ludzi... Gdzie jest jej źródło? Czy w pagórkach błędowskich, czy może sarnowskich? Skąd jej stale tak wiele? I stale tak czysta jak najjaśniejszy kryształ? Struga potrafiła być również groźna. W czasie wiosennej odwilży, kiedy śniegi gwałtownie topniały, wylewała swe wody szeroko na łąki. Dopływały one niekiedy aż do rowu porośniętego gęsto olszyną, niedaleko domu rodzinnego Agnieszki. Rowu przecinającego - równolegle do drogi Szkolnej - łąki z polem, przylegającym prawie do obejścia zagrody. Kiedy jednak pojawiło się więcej słońca, łąki i pola się osuszały, wracając zwolna do poprzedniego stanu. Tylko raz - chyba na początku lat siedemdziesiątych - prawie metrowe wody wdarły się do środka Białego Lasu. Zalewały pola, drogi, podwórza, piwnice. Białe łabędzie podpływały pod płoty, pod ganki domów. Pływały po polach i łąkach niczem po jeziorze. Najstarsi mieszkańcy takiego zalania, takiej wody nie pamiętali.