banner
***

Klęskę pod Stalingradem ojciec Agnieszki uważał za wyraźny początek końca hitleryzmu.

- Tak naprawdę - mówił - tym początkiem było już uderzenie Niemców na Związek Radziecki w czerwcu 1941 roku.

Nadszedł dzień 26 stycznia 1945 roku. Kilka dni przedtem uciekający żołnierze niemieccy zatrzymywali się w napotkanych domach. Zatrzymywali na krótki czas. Doprowadzali siebie w pośpiechu do porządku. Myli, golili i... namawiali do ewakuacji.

- Wy Polacy myślicie, że będziecie u Rosjan bezpieczni. Mylicie się. Nie czeka was nic dobrego.

Polacy jednak pozostawali na miejscu. Czekali na jak najszybsze opuszczenie przez Niemców ich Kraju.

Późną nocą, raczej po północy - około drugiej, kiedy wszyscy spali - głośne, natarczywe łomotanie u drzwi i okien postawiło całą rodzinę na nogi. Ojciec Agnieszki otworzył drzwi. Kilkudziesięciu żołnierzy radzieckich, a może i więcej, wpadło do domu. Byli zziębnięci i głodni. Nic nie mówili, chcieli tylko jednego - spać. W ciągu paru sekund leżeli pokotem wszędzie: w sieni, kuchni, na podłogach w pokojach... wszędzie. Zatrwożeni domownicy, pełni niepokoju, już do rana się nie położyli. Mama myślała, co zrobić im na śniadanie.

- Czy starczy chleba? Nie ma mowy, nie starczy.

Ale oni nie jedli go dużo. Kazali ugotować ziemniaki i następnie usmażyć razem z mielonką z konserw. Zajadali to z apetytem, przygryzając chlebem, popijając czajem i setką czystej. Chleb i konserwy mieli swoje. Także wódkę.

Drugiego lub trzeciego dnia jeden z oficerów radzieckich nakazał mieszkańcom wsi zebrać się w szkole.

- Musicie mieć sołtysa. Wieś nie może być bez sołtysa.

Wybrano jednomyślnie ojca Agnieszki, choć się wzbraniał.

- Mam już sześćdziesiąt pięć lat, siły nie te.

Nie pomogło.

- Jak to, nie chcesz nowej władzy pomóc?

Wkrótce część z tych żołnierzy odeszła na front, a znacznie mniejsza pozostała. Jeden z nich grał wieczorami na mandolinie tęskniąc, jak mówił, za swoją Syberią. Był tam nauczycielem. Inny, 17-letni Misza, lubił dowcipkować.

- Mamasza, ja zdzies' ostanus' - mówił. - Mama, ja u was zostanę.

Ale zaraz dodawał:

- Niet, nie mogu. Ty znajesz, sam ociec Stalin by po mienia pryjechał. Nie, nie mogę, Ty wiesz, sam ojciec Stalin by po mnie przyjechał.

Czasem brał małą Stefcię na kolana i kiedy huk wystrzałów z katiuszy pod lasem wstrząsał domem, gładził ją po głowie mówiąc:

- Stefeczka, ty nie bojsja, ja sam drżu. Stefeczka, ty się nie bój, ja sam drżę.

Minęło kilka dni od wkroczenia wojsk sowieckich do Białego Lasu. Do domu rodziców Agnieszki przyszedł młody L. z Małego Rudnika z karabinem na ramieniu i biało-czerwoną opaską na rękawie. Zabrał Agnieszkę nie mówiąc rodzicom dokąd i dlaczego. Nie odpowiedział też jej na pytanie:

- Dokąd mnie pan prowadzi?

Przez całą drogę nie odezwał się żadnym słowem i ani raz też na nią nie spojrzał.

- Czyżby się wstydził tego, co robi?

Szli przez las, właściwie front. Po obu stronach drogi było pełno żołnierzy sowieckich; jedni w pozycji leżącej, inni przykucnięci, a jeszcze inni - stojący przy katiuszach. Ostrzeliwano stąd Grudziądz.

Dziwne, ale Agnieszka jakoś się nie bała. Przecież kiedy L. przychodził do sklepu Kutschera w Wałdowie, sprzedawała mu pokryjomu papierosy. Nie pamięta, aby odchodził z kwitkiem.

Minęli tę linię frontu, aż dziw bez problemu. Niedaleko, już za lasem, stała podłużna chata kryta strzechą. Weszli.

- Czy ty jesteś Polką? - zapytał po rosyjsku ciemny, szczupły oficer sowiecki.

Oczy Agnieszki rozszerzyły się ze zdumienia.

- Zawsze. Od urodzenia. Z dziada, pradziada - wykrztusiła.

- Jak to udowodnisz? Mam ci, ot tak, uwierzyć?

Agnieszka zorientowała się, że rozumie po polsku. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Podobno był po niedawnej przeprowadzce, to jest zamianie kwater. Jeszcze coś układał, poprawiał. W izbie za ścianą (było tam wielu żołnierzy) ktoś bardzo mocno i prawie nieustannie kasłał.

- Co mam powiedzieć? Jak go przekonać? - myśli Agnieszki biegały jak szalone.

- Tęskniąc za Polską, przez całą okupację niemiecką pisałam pamiętnik, również wiersze - rzekła po krótkim namyśle.

- Pamiętasz jakieś? Powiedz mi je. Choćby jeden.

Agnieszka mówiła po chwili:

Rozkołysały się dzwony z niedalekiego kościoła

- rozkołysały...

Że kiedyś wolność była nasza, przypominają mi,

że serca nasze Ojczyznę wolną miały,

że ludzie nie byli tak okrutni i źli!

Rozkołysały się dzwony z niedalekiego kościoła

- rozkołysały...

Że kiedyś Ona przy nas była, śpiewąją dziś mi,

że ręce Jej drogie nas tuliły i obejmowały,

że z oczu nie płynęły sieroce, gorzkie łzy...

Rozkołysały się dzwony z niedalekiego kościoła

- rozkołysały...

Że po świecie nie byliśmy rozproszeni, opowiadają mi,

Że myśli znękane się nie błąkały

że uśmiech do życia radości rzucał skry!

Rozkołysały się dzwony z niedalekiego kościoła

- rozkołysały...

Kiedy się skończy niewola nasza, kiedy skończą łzy?

Kiedy serca nasze Ojczyznę wolną będą miały?

Choć je tak proszę...

Powiedzieć nie chcą mi...

Gdy skończyła, szukając w myślach następnego, podał jej kartkę i ołówek.

- Napisz coś tutaj, teraz. Może być o mnie.

A więc jeszcze jej nie dowierzał. Strwożona napisała kilka zwrotek. Kazał jej przeczytać.

W maleńkiej izbie światło blade mruga

i cichuteńko na twarze pada,

myśl leci jedna, myśl leci druga

i w słowa się szybkie układa.

A na dnie duszy

smutek swe sieci zawija

i trwożne stawia pytania: Co będzie?

Czy zobaczę dom mój raz jeszcze?

Czy ręka niczyja

bólu nowego nie zada? I czy wszędzie

i zawsze na świecie tak trudno żyć?

Czy silna natury wola

pozwoli dalej snuć marzenia?

I tęsknić i śnić?

I czy już zawsze tak smutna

będzie ziemi dola?

Cicho. Za oknem tylko głosy słychać nowe.

To wojna mówi.

Wojna rozpętana złymi rękoma.

Lękiem rwą się myśli, choć silne i zdrowe,

rwie się nić życia tak słaba, znikoma.

Słyszałam o Rosji już dawno przed laty -

o olbrzymich obszarach ziemi dalekiej,

że piosenek tam

najpiękniejsze na świecie kwiaty

i muzyki smętnej, serdecznej i lekkiej.

I zda się, że dalekie pola sybirskie

okryte śniegiem - bliższe się stają,

że zabłądziły tu melodie rosyjskie

i swą rzewnością za serce chwytają.

Spojrzałam. Obok siedzi oficer młody,

pilnie linijkę za linijką pismem pokrywa,

a mnie jego postać niepokoi,

jak groźne niepokoją wody

i lęku coraz więcej przybywa.

Jak go przekonać?!

Jak dowieść, że mylne są jego wieści?

Że ludzie niedobrzy i źli

zniszczenia plan snują

o nieprawdziwej treści?

Ha - co stanie się, co los przyniesie

niech spalą pokory mojej skry.

Wtedy usłyszała:

- To nieporozumienie. Idź do domu.

Wracała sama z duszą na ramieniu tą drogą, którą ją przyprowadzono.

Rosyjskie katiusze ostrzeliwały Grudziądz, który bronił się zawzięcie. Niemcy w fortach zgromadzili żywność na dwa lata. Mieli nadzieję, że twierdza grudziądzka utrzyma się długo, co najmniej dwa lata. Grudziądz znalazł się w kotle. Front był już pod Kołobrzegiem, a walki wokół Grudziądza i w samym mieście trwały jeszcze około sześciu, siedmiu tygodni. Były zaciekłe. Walczono prawie o każdy dom. Zdarzało się, że na parterze byli Sowieci, na piętrze zaś Niemcy, lub odwrotnie.

Kiedy Niemcy po przegranej bitwie opuszczali miasto - dużą część śródmieścia wysadzili dynamitem w powietrze. Nie sterczały nawet mury po wypalonych domach. Pozostało jedynie zwalisko gruzów. Okropny widok.

Według Kartek z dziennika Henryka Gąsiorowskiego (drukowanych w Głosie Pomorza w marcu 1946r. pt. Oblężenie i zdobycie Grudziądza przez wojska sowieckie w lutym i marcu 1945) najbardziej ucierpiała ulica 3-go Maja, Plac 23 Stycznia oraz ulica Młyńska. Niemcy chcieli stworzyć linię obronną, tak zwaną "Linię Trinki". Trinka to mała rzeczka przepływająca przez środek miasta. Przedtem zerwano na niej dziesięć mostów łączących rozdzielone jego części.

Ludność Grudziądza w czasie oblężenia w lutym i marcu 1945 roku chroniła się głównie w piwnicach. Brak światła, ciasno, wilgoć. Ludzie tłoczyli się wśród stosów walizek, plecaków, krzeseł powciskani w nisze i kąty. Jedynym oświetleniem - o ile były - to świece, czasem lampa naftowa. Schrony piwniczne trzeba było jednak, od czasu do czasu, opuszczać i wychodzić na ulice po żywność i wodę. Ileż to osób poginęło, ile kobiet zostało rannych! W czasie oblężenia zabito 230 osób, ciężko rannych było 300, a lżej 2500.

13 lutego 1945 roku Kreisleiter (starosta) Lamperle wydał nakaz opuszczenia miasta przez ludność cywilną, ale nikt tego nie respektował. Nikt się z miejsca nie ruszał. 15 lutego rano mieszkańców Grudziądza przeraziły plakaty z rozkazem komendanta twierdzy generała Fricka, wzywające ludność do natychmiastowego opuszczenia miasta i udania się w kierunku Dragacza i Warlubia, a stamtąd do Reichu, czyli w głąb Niemiec. Kto nie zastosuje się do tego rozkazu w terminie do 17 lutego godziny szóstej, miał zostać przymusowo ewakuowany. Rozkaz ten najpierw podziałał na ludność druzgocąco, ale mimo to wszyscy pozostali na miejscu. Wkrótce Rosjanie zaczęli ostrzeliwać most na Wiśle, uniemożliwiając ewakuację miasta.

Trzeba jeszcze wspomnieć o Górze Zamkowej Grudziądza. 5 marca Niemcy wysadzili w powietrze jej basztę, zwaną popularnie Klimek. Basztę nie tylko o wartości historycznej, ale i dodającej miastu i jego Górze Zamkowej wiele uroku. Klimek stanowił nieomal symbol Grudziądza. Stanowił odwieczny drogowskaz na wiślanym szlaku. Pamiątkę dziejową z czasów dla tej ziemi mniej pomyślnych, mówiącej o różnej jej doli. Baszta miała potężne, niewzruszone mury. Armatnie pociski ledwie je drasnęły. Trudno było zżyć się z myślą o Grudziądzu i Górze Zamkowej bez Klimka... (Dobrze, że w Kartkach z Dziennika Gąsiorowskiego można było o tamtym czasie w Grudziądzu sporo się dowiedzieć i tu zamieścić.)

Grudziądz, przekształcony przez Niemców w 1945 roku w twierdzę, został zdobyty przez 65 armię generała P. Batowa. Miasto na skutek działań wojennych zniszczono w 70 procentach7). W czasie okupacji wyrządzono tam wiele innych, bolesnych krzywd. W październiku 1939 roku rozstrzelano dziesięciu zakładników, mieszkańców Grudziądza. Byli to: Jakubowski Walenty, Borkowski Władysław, Baranowski Edward, Dobrzyński Michał, Dawczyński Jan, Gozdowski Ignacy, Kitowski Józef, Leja Piotr, Madej Józef, Michałek Paweł.

Zamordowano ich za organizowanie przed wojną wieców i zebrań antyhitlerowskich. Ku ich pamięci ustawiono po wyzwoleniu przy ulicy Józefa Piłsudskiego obelisk z napisem:

PRZECHODNIU ŻYJ TAK DLA OJCZYZNY, JAK ONI ŻYLI DLA NIEJ

Kolejni zakładnicy (Głos Pomorza, listopad 1946r.) zostali rozstrzelani przez Gestapo 11 listopada 1939 roku na fortach grudziądzkich. Byli nimi: Bożański Kazimierz, Bittner Józef, Brzeziński, Chylewska, Frelek, Gallon Paweł, Gronek Józef, Hanczewska Helena, Klimek Damazy, Kleszczyński Wiktor, ks. Klunder, Korzeniewska Anna, Kulerski Władysław, Łączyński, Materna Antoni, Olszewski Józef, ks. dr Pastwa Antoni, Salonek, Steczko, ks. Sobisz, Szychowska, Wacławski Antoni, Wacławski Bronisław, ks. Wolski, Zieliński Józef.

W tym ponurym okresie w Grudziądzu zamordowano około trzysta osób. Założono też obóz przejściowy dla Polaków, w którym zginęło dwieście osób, a około dwa tysiące wysłano do obozów koncentracyjnych8). Nie można też pominąć, iż w styczniu 1945 roku w miejscowości Księże Góry koło Grudziądza dokonano egzekucji stu uczestników Powstania Warszawskiego (Gazeta Grudziądzka).