Czerwiec 2015r.
To już ostatni numer "Dzwonka" w bieżącym roku szkolnym. Miłego czytania :)
REDAKCJA
Jedyna wolność to zwycięstwo nad samym sobą
(Fiodor Dostojewski)
28 maja 2015r. o godzinie 9.00 rozpoczęło się spotkanie uczniów klas gimnazjalnych z p. Andrzejem Sową. Miało to miejsce w sali gimnastycznej podczas zajęć lekcyjnych, dzięki temu ja również się tam znalazłam. Andrzej "Kogut" Sowa to 48-letni mężczyzna z nieciekawą przeszłością, związaną z zażywaniem niemałej ilości narkotyków. Mimo nałogu i wielu trudności udało mu się z pomocą Boga, jak twierdzi, oczyścić się z tej strasznej choroby, jaką jest narkomania. "Kogut" opowiadał swoją historię w sposób bardzo bezpośredni i interesujący. Udowodnił nam, przytaczając fragmenty swojego życia, że nie istnieje coś takiego jak kontrolowanie spożywanej przez nas ilości narkotyków czy alkoholu. Pokazał, jak łatwo jest wejść w nałóg, a równocześnie jak trudno z niego zrezygnować.
Pan Andrzej przeżył w życiu wiele, między innymi był wokalistą zespołu punkrockowego Maria Nefali, który osiągnął ogromny sukces na festiwalu w Jarocinie w roku 1990. Kariera stała przed tym młodym człowiekiem otworem. W tamtych latach poznał wielu swoich idoli, jednym z nich był Ryszard Riedel. Niestety, Sowa stracił to wszystko przez narkotyki. To one właśnie były dla 23-latka priorytetem, ponieważ chłopak był od nich bardzo uzależniony, zaczął rezygnować z prób zespołu na rzecz ćpania. "Kogut" z czasem wylądował na ulicy, kradł, aby mieć pieniądze na kolejne działki, był wtedy w bardzo złym stanie, zarówno zdrowotnym jak i psychicznym.
Pewnego dnia przechodząc drogą dostrzegła go jego dawna znajoma Marzena. Przerażona stanem byłego kolegi zaprosiła go do swojego domu, przez co dała mu możliwość skorzystania z łazienki, ale przede wszystkim dach nad głową. Chłopak jednak nie potrafił tego w pełni docenić, nadal ćpał, potrafił nawet okradać Marzenę. Nadszedł dzień, w którym dziewczyna zaprosiła go na imprezę do Poznania, niby do znajomych, których poznała w Jarocinie. "Kogut" oczywiście nie chciał przegapić dobrej zabawy, więc zgodził się. W pociągu, gdy Andrzej zapytał kim właściwie są Ci jej znajomi poznani w Jarocinie, dziewczyna oznajmiła mu, że są to ewangelizatorzy i że jest to zaproszenie na rekolekcje, a nie na pijacką imprezę, na którą liczył Sowa. "Kogut" wpadł w szał, był zdenerwowany na dziewczynę i to bardzo. Stwierdził, że wróci pierwszym autobusem jeszcze tego samego dnia. Gdy Marzena i Andrzej dojechali na miejsce, zostali bardzo serdecznie przywitani, jednak "Kogut" mimo wszystko nie umiał być miły dla ludzi związanych z kościołem, a tym bardziej księży. Zachowywał się bardzo niekulturalnie, jednak serdeczni znajomi Marzeny wcale się nie zniechęcili. Sowa nie mógł tego wszystkiego wytrzymać, poszedł na autobus, którym miał wróci do swojego miasta, lecz okazało się, że drzwi autobusu zamarzły i nie będzie on w stanie dojechać na miejsce. "Kogut" bardzo się tym zdenerwował, jednak z powodu zimna panującego na dworze postanowił wrócić do ośrodka, w którym wcześniej został przywitany. Ku jego zaskoczeniu drzwi budynku były zamknięte, ponieważ wszyscy udali się na Mszę Świętą do kapliczki obok. Sowie było zimno, dlatego też tam poszedł. Nie interesowała go Msza Święta, chciał po prostu posiedzieć w ciepłym miejscu. Jednak ta Msza była wyjątkowa, w kaplicy znajdowało się mnóstwo radujących się młodych ludzi. Po chwili uroczystość zainteresowała zbuntowanego chłopaka. Msza Święta przekonała go na tyle, że postanowił zostać jeszcze kilka dni na owych rekolekcjach. Po pewnym czasie Andrzej zaczął odczuwać bardzo silny głód narkotykowy, postanowił więc wrócić do domu, aby zażyć działkę, nie miał jednak na nią pieniędzy. Poprosił księdza, aby ten dał mu pieniądze, niby na bilet do domu. Ksiądz zgodził się, jednak uprzedził, że przed wyjazdem chciałby, aby uczestniczący w rekolekcjach pomodlili się za Andrzeja. "Kogut" zgodził się myśląc, że jeżeli ma dostać pieniądze, to nic mu to nie zaszkodzi. Zwołano więc do stołówki uczestników rekolekcji i wszyscy nakładając ręce na głowę Sowy modlili się w jego intencji o umocnienie. W czasie modlitwy mężczyzna przeżył coś, co opisuje w następujący sposób : Czułem, jak całego mnie przeszywa ciepło, momentalnie przestałem odczuwać głód narkotykowy, nic mnie nie bolało, chciałem, aby to uczucie wciąż trwało. Po zakończeniu modlitwy Andrzej wstał i nie odczuwał bólu. Na stoliku leżały dwa kawałki ciasta, mężczyzna wręcz rzucił się na nie i je zjadł, chciał zabrać się za kolejne w chwili, gdy uświadomił sobie, co się wydarzyło. Zwykle na głodzie narkotykowym człowiek nie jest w stanie nic zjeść, bo po dwóch kęsach wymiotuje. On zaś zjadł kilka kawałków i czuł się rewelacyjnie. Wiedział już wtedy, że to dzięki Bogu i jego mocy.
Od tamtego czasu Andrzej tylko raz sięgnął po narkotyki, jednak nie zadziałały one na niego w żadnym stopniu, mimo, że mężczyzna przyjął dawkę śmiertelną. Sowa wie, czyja to zasługa i nie boi się mówić o tym głośno: Jezus wyleczył mnie z jedenastoletniej narkomanii w 5 minut.
Dzisiaj p. Andrzej Sowa jest szczęśliwym mężem z trójką dzieci na ziemi i dwójką w niebie, wychowuje je tak, jak nakazuje Bóg. Od chwili swojego ocalenia nigdy nie wątpi w Chrystusa: Nie wierzę w Boga, nie wierzę, bo mam pewność, że On jest.
Pan Sowa pracuje z młodzieżą z problemami i z całych sił stara się im pomóc.
Pod koniec wizyty p. Andrzej zachęcił nas do przeczytania swojej książki i wykonał z nami pamiątkowe zdjęcie.
Spotkanie to miało duży wpływa na moje życie, w pewnym sensie zaczęłam inaczej odbierać otaczający mnie świat. Bardzo cieszę się z wizyty tego człowieka w naszej Szkole, ponieważ nic nie dzieje się przypadkiem. Wiem, że bardzo tego potrzebowałam.
Alina Jurek, IIIG
28 maja 2015r. do szkoły w Wałdowie Szlacheckim przyjechał p. Andrzej Sowa - były narkoman głoszący świadectwo swojego nawrócenia. Uświadomił nam , że przez nałogi można stracić wszystko.
Zespół "Maria Nefeli", którego był wokalistą , zdobył nagrodę publiczności na festiwalu w Jarocinie. Andrzej Sowa zyskał pseudonim "Kogut" i wielu fanów, lecz jego kariera nie trwała długo. Niesystematyczne uczęszczanie na próby zespołu, narkotyki i alkohol szybko sprawiły, że "Kogut" został wyrzucony z zespołu.
Kiedy został punkiem i głosił hasło "no future", wyrzucono go ze szkoły, z czego się bardzo ucieszył. Hodowla marihuany, głośne słuchanie muzyki w nocy, picie alkoholu i kłótnie przerastały także jego rodziców. Zadowolony propozycją opuszczenia domu wyjechał do Legnicy , gdzie mieszkał jego przyjaciel, aby tam jeszcze bardziej się stoczyć.
Brak pieniędzy na używki doprowadziły "Koguta" do depresyjnych czynów: przemoc wobec starszej osoby i kradzież jej pieniędzy; zamieszkanie w piwnicy i parogodzinne szukanie własnych żył, by wpuścić w siebie kolejna dawkę heroiny; pozwolenie na to , aby szczur, który wziął go za padlinę, przystąpił do konsumpcji.
Te i inne historie z życia p. Andrzeja Sowy wzbudziły we mnie lęk, obrzydzenie i niechęć. Alkohol, narkotyki i papierosy sprawiły, że nie pamiętał wszystkich fragmentów swojego życia. Jak bardzo trzeba być uzależnionym, żeby doprowadzić do takiego stanu?
P. Andrzej Sowa uświadomił mi, że jest moment, w którym nad nałogami nie da się panować: Jest to potrzeba, którą musimy zaspokoić za wszelką cenę! Nałogi mają nas głęboko w "kakaowym oku".
Ze zdrowego człowieka stał się uzależnionym szkieletem. Gdy myślał, że nie ma dla niego ratunku, został "wrobiony" w uczestnictwo w rekolekcjach. Bóg wyciągnął do niego rękę, sprawił, że wszystkie jego nałogi i choroby zniknęły.
Obecnie p. Andrzej zajmuje się profilaktyką uzależnień wśród młodzieży, ma kochającą żonę i trójkę dzieci. Nigdy nie jest za późno, by się nawrócić, zawsze mamy drugą szansę - opowiada.
Myślę, że jego wstrząsające przeżycia w dużym stopniu dotarły do każdego z nas.
Roksana Różyńska, IIIG
28 maja 2015r. mieliśmy przyjemność gościć pana Andrzeja Sowę. Już w pierwszych chwilach naszego spotkania sprawił wrażenie pozytywnego, cieszącego się z życia człowieka, mimo wszystkich trudności, przez które przechodził. Twierdzi, że swoje cudowne ocalenie zawdzięcza Bogu. Sam określił się jako "niepoprawnego politycznie".
Jest to osoba, która przez jedenaście lat musiała zmagać się ze światem narkotykowym.
Wszystko zaczęło się, gdy miałem piętnaście lat - mówi Sowa. - Interesowałem się muzyką punkrockową, anarchią i w końcu sięgnąłem po trawę.
Pan Andrzej przyznał, że jego doświadczenia z używkami miały na celu zaimponowanie kolegom. Założył wtedy zespół. Droga do wielkiej kariery stała dla niego otworem, lecz wszystko pokrzyżowały narkotyki i zespół się rozpadł.
W swoim ogródku zasadził marihuanę. Rodzicom powiedział, że to projekt na biologię, a oni przez dwa lata pielęgnowali to, mając nadzieje, że przyczynią się do lepszej oceny syna.
W późniejszych latach jego głód się nasilał. Pan Sowa wielokrotnie podkreślał, że nie można kontrolować papierosów, alkoholu czy narkotyków. Na początku biorąc jedno w jakiś sposób wpływa to na organizm, ale za drugim razem jedno nie wystarcza. Uzależnił się aż tak, że był w stanie o trzeciej w nocy wyjść z domu i pod przystankiem szukać niedopalonych papierosów. W jednej chwili stracił wszystko... Spadłem na samo dno, zamieszkałem na ulicy. Wydawało się, ze nie ma już ratunku... I wtedy Bóg nieoczekiwanie wyciągnął do mnie rękę.
Do "uzdrowienia" doszło, gdy miał dwadzieścia sześć lat. Wraz z Marzeną - koleżanką - pociągiem wybrali się na imprezę, przynajmniej tak myślał Andrzej. W rzeczywistości jechali na rekolekcje do Poznania. W drodze, gdy się dowiedział, nie był zadowolony tą informacją, choć przemógł się i poszedł. Na początku nie okazywał jakiegokolwiek zainteresowania mszą, potem zaczął się przysłuchiwać. W pewnej chwili poczułem przeszywające ciepło - opisuje Sowa. Wychodząc z kościoła zażył narkotyki, ale nie dały one takiego rezultatu, jakiego oczekiwał. Doszedł do wniosku, że jedenastoletniego ćpuna Bóg wyleczył w pięć minut.
Dziś pan Andrzej jest szczęśliwym mężem i ojcem. Zajmuje się profilaktyką uzależnień wśród młodzieży.
Ta historia opowiada o tym, że nie ma sytuacji bez wyjścia, a cuda się zdarzają.
Kornelia Kurdziel, IIIG
Opracowała: P. Dorota Pawlikowska-Gralla
Okruchy z pamiętnika małego powstańca
- Cześć Jerzyk!
Zośka wpadła do małego mieszkanka na poddaszu. Było w nim gorąco i duszno, zresztą jak każdego lata.
- Popatrz, list przyszedł z Warszawy - rzekł Jerzyk żywym, lecz stłumionym głosem. - Napisała go Mania, no dalej, czytaj!
Ów list napisany był szyfrem. Chłopiec zdążył go jednak rozszyfrować. Między wierszami było w nim napisane: "Czuwajcie, Jerzyku i Zośko! Od miesiąca jestem w Warszawie na wakacjach. Mój kuzyn powiedział mi, że w ukryciu przed tymi wstrętnymi Niemcami szykuje się zbrojne powstanie. Stawimy opór okupantowi! Potrzebujemy jednak wsparcia. Proszę was, Jerzyku, wesprzyj oddziały, a ty Zosieńko wspomóż sanitariuszki. Przybądźcie tu przed końcem lipca. Z harcerskim pozdrowieniem. Czuwaj! Mańka."
Zośka odłożyła na bok list i powiedziała twardym tonem:
- Musimy im pomóc.
- Ale skąd weźmiemy pieniądze na podróż. Nie stać nas na wyjazd. Trzeba jeszcze kupić bilety powrotne na pociąg - rzekł z nutą zawodu w głosie Jerzyk.
- Popytamy w naszych rodzinach. Wystarczy, że duża grupa osób da choć po parę groszy... zdołamy uzbierać odpowiednią sumę - powiedziała z zapałem do działania dziewczyna. - Masz przecież dużą rodzinę, ja mam wiele dobrodusznych cioć, dwie babcie...
- To niezły pomysł! Damy radę - przerwał jej Jerzy. - Jeszcze dziś przejdę się do babci!
- Idę z tobą! Po drodze wpadniemy do moich dziadków i do cioci! - krzyknęła radośnie Zosia.
Do swoich domów wrócili dopiero wieczorem. Udało im się uzbierać połowę kwoty. Rodzice dali im tyle, ile mogli. Nadal jednak brakowało.
Z pamiętnika Zosi
10 lipiec 1944 rok
Niewiele nam brakuje. Resztę pieniędzy postaramy się pożyczyć od naszych przyjaciół, znajomych. Zapisuję przy każdym nazwisku kwotę do oddania. Oddamy wszystko, co do grosza.
Do 16 lipca 1944 roku Zośka i Jerzyk uzbierali dostatecznie dużo pieniędzy. Zaraz zabrali się do pisania listu, który jak najszybciej miał być wysłany do Mańki. Usiedli przy stole w znośnej kuchni. Przez śnieżnobiałą firankę wpadały ciepłe promienne letniego słońca. Kilka szarych wróbelków przysiadło na parapecie. Liście starej topoli rosnącej na podwórzu leniwie kołysał delikatny wietrzyk. Natura zmienia się bardzo powoli, wieki trwają jej przemiany.
- Ona jest bezduszna - stwierdził Jerzyk nagle posmutniały.
- O kim mówisz, Jerzyku? - zdziwiła się Zosia.
- O przyrodzie! Ona nic sobie nie robi z wojny! Jest niezmienna, jest taka sama, jak przed tym piekłem!
Podparł głowę ręką, nie chciał pokazać wzruszenia. Zośce zrobiło się przykro. Jej przyjaciel miał rację - natura przypominała piękne czasy pokoju, za którymi tak bardzo tęsknili. Tak dawno ostatni raz bawili się w lesie bez obawy o własne życie. Niezmienność przyrody przypominała im chwile spędzone na harcerskich biwakach, gdzie biegali leśnymi ścieżynami, odnajdywali tropy zwierząt. Teraz czuli się jak ptaki zamknięte w klatce, jak więźniowie spętani we własnym domu.
- Jerzyku - Zośka podeszła do chłopca. - Jerzyku, rozumiem co czujesz. To też mnie tak bardzo boli, tak bardzo denerwuje!
Przykucnęła przy stołku, na którym siedział Jerzy. Chłopak teraz podniósł głowę. Na jego policzkach były ślady po ściekających łzach.
- Zośka, ja pojadę do Warszawy! Pojedziemy razem i razem obronimy Polskę. Obronimy! Obronimy, pomożemy wstać, nawet gdybyśmy mieli zginąć! - krzyknął.
- Nie damy zabić naszej Matki! Jerzyku, Bogu dziękuję za takiego przyjaciela, jakim jesteś ty. Nikt tak jak ty nie potrafi mobilizować do walki - rozpłakała się.
Jerzyk objął ją, Zośka wtuliła się w jego ramię. Płakali razem. Wiedzieli, że mogą nigdy nie wrócić z Warszawy. Miłość do Polski przewyższył jednak strach.
Z pamiętnika Zosi
17 lipiec 1944 rok
Dzisiaj wysłaliśmy list do Mańki. Napisaliśmy w nim, że przybędziemy porannym pociągiem 20 lipca na umówiony wcześniej dworzec. Pisząc list razem z Jerzykiem rozpłakaliśmy się jak dzieci. Tak pragniemy wolnej Polski, tak pragniemy pokoju. Chcemy znów beztrosko wędrować ścieżkami leśnymi, chodzić na zbiórki bez obaw i poczucia zagrożenia.
Za parę dni wyruszamy do Warszawy. Jerzyk będzie walczył, a ja będę sanitariuszką. Bardzo się o niego boję. Niemcy nienawidzą Żydów, a Jerzyk jest polskim Żydem. Gdy go złapią, pewnie zabiją na miejscu! Boże! Tak się o niego boję, jest dla mnie jak brat. Sama myśl o tym, że mogłabym zostać bez niego, wyciska mi łzy z oczu.
19 lipiec 1944 rok, popołudnie
Dzisiejszy obiad był wyjątkowy. Nic nadzwyczajnego na stole nie było, jedynie śledzie w śmietanie, ziemniaki z solą, a do popicia kompot z jagód. Razem z Jerzykiem nazbieraliśmy je w lasku za miasteczkiem. Mimo to był uroczysty. Mama zaprosiła dziadków, ciocię i całą rodzinę Jerzyka. Przed naszym wyjazdem chcieliśmy jak najwięcej czasu spędzić z naszymi rodzinami. Po obiedzie graliśmy w zgadywanki. Wstyd się przyznać, ale dziesięcioletni Franciszek był lepszy ode mnie! Nawet starsza ciocia zgadła więcej rzeczy, niż ja! Żal jest ich zostawiać. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, ale wtedy pokonam Frania w tej grze!
20 lipiec 1944 rok, bardzo wcześnie rano
Jerzyk i ja jedziemy właśnie do Warszawy. I moja Mama i jego bardzo płakały. Starałam się być pogodna, żartować, ale gdy zobaczyłam, jak mały Franio przytula się do Jerzyka z taka przeraźliwie smutną minką, z tymi łzami w oczach... tak długo nie chciał go puścić... Serce pękło mi z bólu. To tak nie powinno być, nie powinno... Przez nienawiść cierpią niewinne dzieci. wszystkiemu jest ona winna... szkaradna córka diabła zrodziła wojnę...
Rozległ się pisk hamulców. Po chwili dało się słyszeć głos konduktora:
- Ostatnia stacja! Proszę wysiadać!
- Jerzyk, obudź się - Zośka potrząsnęła delikatnie jego ramieniem.
- Już na miejscu? - przeciągnął się głośno ziewając.
Wyszli z pociągu. Z trudem przecisnęli się przez tłum ludzi i usiedli na jednej z ławeczek stojących pośrodku budynku. Tam właśnie, na ławeczce koło sklepiku czekała na nich Mania.
- Witajcie w Warszawie - powiedziała radośnie.
- Dobrze jest cię znów zobaczyć! - rzekła Zosia.
- Będziecie mieszkać u mnie, to znaczy u mojej cioci i kuzynów. Spędzam u nich wakacje. Niczym się nie przejmujcie. Ciocia ucieszyła się, gdy przedstawiłam jej pomysł, aby was ugościła. Mówiła, że lubi wesołą chatkę! - oznajmiła Mania.
- Nie wiem, jak jej dziękować - powiedział Jerzyk.
- Twoja ciocia ma wielkie serce - dodała Zosia.
Z dworca udali się piechotą do mieszkania rodziny Mańki. Weszli do klatki. Czas odcisnął swe piętno na drewnianych poręczach, z których zeszła prawie cała farba. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach starej kamienicy. Mania zapukała do drzwi.
- Ciociu, to my, otwórz! - krzyknęła.
Drzwi otworzyły się ostrożnie, lecz gdy tylko ciotka upewniła się, że to Mania z przyjaciółmi, uderzyły o ścianę.
- Mania, to twoi koledzy? - zapytała. - Ci mali? Ale wyrośliście!
- Tak, troszkę wyrośliśmy - uśmiechnął się Jerzyk.
- Wchodźcie, wchodźcie!
Ciocia zabrała się do przygotowywania obiadu. Kuzynami okazała się para bliźniaków: Karolek i Piotruś.
- Niesłychane urwisy - mówiła o nich ciotka.
Pokój Zośki był maleńką izdebką, w której stała niewielka drewniana szafka i metalowe, białe łóżko. Ściany ozdobione były kwiaciastą tapetą. Bardzo przypadł jej do gustu.
Przy obiedzie Mania opowiedziała im szczegóły na temat zbrojnego powstania. Określiła także zakres zaplanowanych dla nich obowiązków. Jerzyk miał pomagać bronić ulicy, przy której mieściło się mieszkanie ciotki, a Zośka miała być sanitariuszką.
Z pamiętnika Zosi
26 lipiec 1944 rok, po południu
Dni są podejrzanie spokojne. To cisza przed burzą. Wiem, że nie mamy broni palnej. Zamiast niej mamy jednak butelki z benzyną i to, czego brakuje tym tchórzom niemieckim - mamy męstwo i zapał do walki. Walczymy w słusznej sprawie, bronimy Narodu Polskiego i Żydowskiego, a nie wyniszczamy. Nie zabijalibyśmy przecież, gdybyśmy nie mieli kogo bronić...
31 lipiec 1944 rok, wieczór
Modlę się i modlę... W błaganiu nie ustaję... Tego dnia zmówiłam już dwa różańce: za moją rodzinę, za Jerzyka, za jego bliskich. Matko Boska, miej nas w swej opiece! Jutro, już jutro stawimy opór. Wczoraj do mieszkania Emilki przyszedł nasz dowódca, przedstawił się i opisał plany na kolejne kilka dni. Jerzyk dostał bluzę od munduru niemieckiego. Odprułam niemiecką naszywkę, a zamiast niej wyhaftowałam mu na obu ramionach naszą piękną, biało-czerwoną flagę! Na hełmie zrobiłam biało-czerwony pasek. Razem z Emilką uszyłyśmy opaski na ramię. My mamy z czerwonym krzyżem. Spakowałyśmy już do toreb bandaże, wodę utlenioną.
1 sierpień 1944 rok
Napięcie wzrasta z każdą sekundą. Godzina W coraz bliżej...
Powstanie Warszawskie wybuchło 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17:00. Jerzyk, posłuszny rozkazowi, nie uczestniczył na razie w żadnej akcji, lecz czuwał na posterunku. Z okna swojego pokoju bacznie obserwował ulicę. Gotów był rzucić się do walki, gdyby tylko dostrzegł jakieś zamieszki. Gotowy był nawet na śmierć.
Zosia weszła do pokoju i stanęła przy oknie koło Jerzyka.
- Jerzyku - powiedziała cichutko - weź to proszę i włóż do kieszeni od munduru.
Wyciągnęła do niego rękę, w której był obrazek Matki Boskiej. Najświętsza Maria Panna miała na głowie chustę ozdobioną kotwiczkami Polski Walczącej. Jej pas był białoczerwony. W prawej ręce trzymała wieniec laurowy przyozdobiony wstążką w barwach Ojczyzny. Na twarzy malował się ciepły, matczyny uśmiech.
- Ksiądz już poświęcił. Poprosiłam go w niedzielę po mszy. Narysowałam dla ciebie - rzekła.
- Zosieńko, przepiękny - Jerzyk zapatrzył się na Maryję. - Wiesz, Ona jest po naszej stronie. Nasza Królowa nam pomoże, wyzwoli.
- Wiem, Jerzyku, dobrze to wiem - Zosia ostatni raz spojrzała na malunek znikający w kieszeni na sercu.
- Zosieńko - chłopiec zawahał się chwilę, szukał odpowiednich słów.
- Tak, co chcesz mi powiedzieć? - zapytała Zośka.
- Chcę, żebyś wiedziała, że bardzo cenię sobie twoją przyjaźń. Wiesz, wiesz ja cię kocham po przyjacielsku - chłopiec chwycił rękę dziewczyny i mówił dalej. - Jesteś dla mnie jak siostra...
- Jerzyku, ty jesteś moim najlepszym przyjacielem. Jesteś dla mnie jak brat, dzięki tobie moje życie jest weselsze...
Zosia zawahała się. Nie była pewna, czy może powiedzieć to, co od paru dni nie dawało jej spokojnie zasnąć. Nagle posmutniała i spuściła wzrok.
- Zośka, co się stało? - zapytał Jerzyk, łapiąc jej drugą rękę.
- Eee... - Zosia ociągała się - czy ty o mnie nie zapomnisz?
- O czym ty mówisz? - Jerzyk wiedział jednak, o co pyta jego przyjaciółka.
- Jeśli umrę... czy ty o mnie nie zapomnisz?- odważyła się dziewczyna.
- Nigdy, nigdy Zośka! Do końca moich dni będę o tobie pamiętał! - zawołał Jerzy. - A czy ty będziesz pamiętać?
Zośka drżącym głosem odpowiedziała:
- Tak Jerzyku, zawsze będziesz w moim sercu, zawsze na miejscu najlepszego przyjaciela...
Rozpłakała się. Jerzyk przytulił ją do siebie i głaskał po kręconej czuprynce. Sam nie mógł powstrzymać dłużej łez. Nie chciał stracić swej przyjaciółki. Wiedział, że oddałby za nią życie, gdyby musiał.
- Jerzyk, wybaczam ci każdy twój błąd - Zośka jeszcze mocniej go przytuliła - wszyściutko.
- Zośka, ja też ci wybaczam, o nic nie mam żalu - rzekł Jerzy.
Nagle do ich uszu dobiegł dziecięcy krzyk. Wyjrzeli przez okno. Na przeciwległej stronie ulicy niemiecki oficer potrząsał małym chłopcem, który w prawej rączce trzymał biało-czerwoną opaskę. Drugi oficer przyglądał się z szyderczym uśmieszkiem. Jerzyk i Zośka wybiegli z mieszkania, kilkoma susami pokonali schody, dopadli drzwi klatki schodowej.
- Niech pan go puści!
Jerzyk podbiegł do Niemca szarpiącego dzieckiem. Drugi oficer natychmiast go odepchnął. Jerzyk upadł na ziemię. Zośka szybko podbiegła do Jerzyka i przykucnęła przy nim. Jerzy uderzył głową o chodnik i na chwilkę stracił przytomność.
- Boże! Jerzyk, Jerzyk...
Zośka delikatnie pogłaskała go po twarzy. Niemiec, który do tej pory potrząsał chłopczykiem, puścił go nagle i doskoczył do Zośki. Odepchnął ją na bok. Upadła. Szybko poderwała się. Już chciała podbiec do leżącego, gdy nagle oficer, będący dotychczas obserwatorem, chwycił ją za ramię i nie pozwolił podejść do Jerzego. Niemiec, stojący nad chłopakiem, wyciągnął pistolet. W tym momencie Jerzyk ocknął się. Zobaczył Zosię, którą Niemiec próbował unieruchomić. Szybko wstał i chciał jej pomóc. Oficer trzymający pistolet krzyknął z niemieckim akcentem:
- To Żyd!
Podniósł rękę z bronią i wycelował w Jerzyka. Huk rozległ się po ulicy, szyby w oknach zadrżały. Jerzyk ostatni raz spojrzał w niebo. Trzymając się za serce osunął się na ziemię. Zmarł.
Nagle z zielonej kamienicy wybiegli młodzi harcerze. W dłoniach trzymali kamienie. Jeden z nich miał niewielki pistolet. Postrzelił zabójcę Jerzyka. Zosia wykorzystała zamieszanie i z całej siły kopnęła trzymającego ją Niemca w kostkę. Ten puścił ją i skrzywił się z bólu. Padł kolejny strzał. Drugi oficer zginął. Dziewczyna podbiegła do zmarłego chłopaka. Zobaczyła powiększającą się plamę krwi na jego mundurze.
- Jerzyk, Jerzyk! Jerzyk, słyszysz mnie? Jerzyk!
Ujęła go za nadgarstek, sprawdziła, czy jest puls.
- Boże... Jerzyk, ty nie żyjesz...
Przytuliła się do zmarłego przyjaciela. Gorące zosine łzy opadły na jego mundur. Nie wierzyła, że Jerzy już nie żyje. Zacisnęła oczy, po chwili je otworzyła w nadziei, że zobaczy, jak Jerzyk podnosi głowę i się do niej uśmiecha. Ale Jerzyk już nie żył, nie żył przez nienawiść.
Z pamiętnika Zosi
1 sierpień 1944 rok, wieczór
Boże, nie mam Ci tego za złe, ale błagam, daj mu wejść do nieba. Proszę Cię bardzo. Tak strasznie za nim tęsknie, daj mi go zobaczyć... daj mi go spotkać po śmierci...
Bajkowe lato
Do Krainy Strumieni po niebywale zimnej wiośnie raczyło przyjść lato, które jednak trudno nazwać latem znanym w naszej Polsce. Było zimne i deszczowe.
Izabela, księżniczka owej krainy, siedziała znudzona przy ogromnym oknie, wpatrując się, jak wielkie krople za wszelką cenę próbują wtargnąć do pałacu przez niewielkie dziury w kicie. Iza nagle odskoczyła od okna jak oparzona. Przestraszył ją kawałek przemoczonego papieru, który został przyniesiony przez wiatr. Dziewczyna otworzyła okno. Ogromne
krople padły na drewnianą podłogą, a wiatr, nie marnując okazji, zatańczył w pokoju. Iza położyła ów przemoczony papierek na bialutkim stole. Symbole na nim napisane dałoby się rozczytać, ale księżniczka nie wiedziała, co oznaczają tajemnicze znaki. Przez dłuższą chwile wpatrywała się w nie, aż nagle przypomniała sobie o kimś, kto posiada dużą wiedze na temat pism. Nie przejmując się ulewą wybiegła z pałacu. Pędem pokonała dość spory kawałek leśnych duktów, w końcu zdyszana zapukała do drzwi niewielkiej chałupinki.
- Iza? Co ty tu robisz? Wejdź do środka - mały skrzat imieniem Nowisiuciulek wpuścił księżniczkę do chaty.
- Czy jest Jula?- zapytała zdejmując przemoczoną pelerynkę z różowych włókien księżycowego słońca.
- Dobrą godzinę temu wyszła na polowanie z Dawidomirem i Radusiulkiem, zaraz powinni wrócić - odpowiedziało leśne stworzonko.
Nagle drzwi chaty otwarły się z łoskotem. Wpadła Jula, trzymając w ręku szare zawiniątko. Za nią weszli Dawidomir i Radusiufciulek, dźwigający ogromnego dzika, który był dwa razy większy od nich.
- O widzę, że mamy gościa! Izka, jak fajnie, że wpadłaś! - z uśmiechem na ustach mała istotka przytuliła się do kolan księżniczki.
Zawiniątko, które dotychczas trzymała w dłoniach, upadło na mięciuteńką podłogę z runa leśnego zmieszanego z wełną.
- Ja też się cieszę, że was widzę!
Iza podniosła Julę bez żadnych trudności, bowiem skrzaty leśne to stworzenia bardzo, bardzo lekkie.
- A co jest w tym zawiniątku? - zapytała dziewczyna z przestrachem patrząc na poruszający się tobołek.
Nagle z jego wnętrza wyszedł... padalec!!!
- Aaaaa!!!!- Iza przestraszyła się strasznie owego padalca. - Weźcie tego stwora, tego okropnego padalca!!!
Jula posmutniała.
- To nie jest zwykły padalec... - wymamrotała, podnosząc zwierzątko z podłogi i sadzając na swoim ramieniu.
Uczucia księżniczki trudno opisać słowami. Strach powoli ustępował zdziwieniu, wkradła się również niepewność.
- Skoro to nie zwyczajny padalec, to co to za stworzenie? - zapytała dziewczyna.
- To jeden z nas - ze smutkiem poinformował Dawidomir.
- To jest Ropuszek... - Radusiulek urwał nagle.
- Ropuszek? Ale czemu? Jak?
Iza nie wierzyła w prawdziwość wieści przekazanych przez przyjaciół. Lubiła Ropuszka. Ten mały, pracowity skrzat niejednokrotnie pomagał jej w ogrodzie. Znany był ze swej bezinerewsowności i troskliwości. Opiekował się wszystkimi sierotami w ludzkiej osadzie (oczywiście nie ujawniając się), przynosił im w nocy chleb, podkładał znalezione na gościńcach złote i srebrne monety.
- Ropuszek naraził się Czarnemu Czarownikowi - ze zdenerwowaniem w głosie powiedziała Jula.
- Ale czym? - Zapytała Iza, która jeszcze nie wyszła z osłupienia.
- Był po prostu za dobry! Czarny Czarownik sam jest zły, czuje się gorszy widząc dobrych ludzi. Jest zazdrosny, jednak zamiast zmieniać się na lepsze, wybrał prostszą, na pozór prostszą drogę pozbywania się dobra ze świata. Nieraz najzwyczajniej podsuwa złe myśli, pomysły, a nieraz pozbywa się dobrych stworzeń, rzucając na nie swe zaklęcia. Ropuszka zmienił w padalca, sam jest najwstrętniejszą gadziną, która kiedykolwiek chodziła po tej ziemi!!
Jula była już naprawdę zdenerwowana, w jej ogromnych niebieskich oczach zapłonęły iskry waleczności. Ten leśny skrzat gotów był poświęcić nawet własne życie, byleby ocalić Ropuszka i pozbyć się maga.
Nastała chwila milczenia. Izie nagle przypomniało się, po co tu przyszła. Dłuższy czas zastanawiała się, czy w tej sytuacji wypada prosić skrzaty o pomoc w takiej błahostce. Pomyślała jednak, że to może rozładować napiętą atmosferę i choć na chwilę zająć myśli zatroskanych istotek.
- Eeee - zaczęła niepewnie - no bo ja mam do was maleńką prośbę.
Nowisiuciulek, który cały czas wpatrywał się ze smutkiem w drobnego padalca siedzącego na ramionach skrzatki, teraz odezwał się z nutką radości w głosie. Lubił pomagać, lubił pomagać, bo widział, że to denerwuje Czarnego Czarownika, że każde dobro wyświadczone drugiemu osłabia jego moc.
- Co cię do nas sprowadziło, Izuniu? - grzecznie zapytał.
- Ten mały przemoczony papierek.
Księżniczka wyciągnęła rękę i podała karteczkę stworzonku. Ich ręce dotknęły się na momencik.
- Jesteś zimna jak lód!
Nowisiuciulek podał karteczkę Radusiulkowi i podbiegł do kominka, w którym leżał stosik chrustu. Z klatki stojącej obok kominka wyjął coś, co przypominało zasuszoną ćmę. Cisnął ją w stosik. Pomarańczowe, żółte, zielone, niebieskie, białe, fioletowe, czerwone płomyczki zaczęły tańczyć w palenisku. Nagle z różnobarwnego ognia wyskoczyło siedem iskier. Każda iskra miała inną barwę. Wtem iskry uniosły się po sam sufit, zatoczyły koło siedem razy, po czym upadły na ziemię w postaci zwykłych, zaduszonych motyli nocnych. Nikomu nie wydało się to dziwne. Każdy mieszkaniec Krainy Strumieni znał doskonale wszystkie istoty zamieszkujące te tereny. Ogniste moty również były im bliskie.
Radusiuciulek w milczeniu wpatrywał się w rozmiękłą karteczkę.
- To pismo elfickie. Nie znam wszystkich liter - wyszeptał jakby do siebie.
Zainteresowana Jula za pomocą dwóch susów znalazła się tuż za Radusiulkiem. Raz przez jedno, raz przez drugie ramię usiłowała dostrzec rozmazane symbole. Padalec też sprawiał wrażenie zainteresowanego.
- Daj mi to, proszę.
Skrzatka wzięła do ręki karteczkę. Im bardziej wczytywała się w jej treść, tym bardziej jej policzki czerwieniły się. Gdy jej wzrok spoczął na Izabeli, buźka stworzonka porównywalna była z nieźle dojrzałym pomidorem. Nagle wydała z siebie okrzyk dzikiej radości i skacząc jak kot, znalazła się przy księżniczce, po czym wyściskała Izkę, a raczej jej nogi, bo tylko do nich dosięgała.
- Izunia, Izunia - mówiła gorączkowo - na tej karteczce jakiś elf napisał wiadomość.
- Ale czemu ciebie to tak cieszy?
Rafusiulek doskoczył do swej małej przyjaciółki i chwycił przemoczony papierek. Na próżno jednak próbował rozczytać litery, ponieważ nie znał w pełni alfabetu elfickiego.
- Oj, daj mi to - skrzatka wyrwała mu z rąk karteczką, która cudem nie rozerwała się na pół. - Słuchajcie, przeczytam wam całość po naszemu: "W niewoli u Czarnego Czarownika. Piszę do kogoś, komu może wiatr, może woda, może zwierzę przyniesie mą wiadomość. Zły mag porwał mnie, gdy śpiewałem sierocie kołysankę na dobranoc. Teraz siedzę w ciemnym lochu, przykuty czarnym łańcuchem. W tym wszystkim znalazłem jednak ogromny plus. Podsłuchałem rozmowę Czarnego Czarownika z jakimś gargulcem. Mówił, że należy wzmocnić straż jego komnaty, bo właśnie tam przechowuje swą różdżkę. Gdy zostanie zniszczona, prysną bezpowrotnie wszystkie jego uroki, a zła moc zostanie unicestwiona na zawsze. Zniszczcie więc różdżkę, przyjaciele!!"
Jula zakończyła czytać. Wszyscy zgromadzeni w pokoju wiedzieli, co teraz należy zrobić. Wiedzieli, że muszą ocalić Ropuszka.
Ciąg dalszy nastąpi...
Julia Opala
Stephenie Meyer: Saga Zmierzch
Seria powieści opowiadająca o przygodach Belli Swan, która po przeprowadzce do miasteczka Forks, w stanie Waszyngton, zakochuje się w wampirze Edwardzie Cullenie.
Saga opowiedziana jest w większości z punktu widzenia Belli, prócz epilogu zawartego w trzeciej części serii - Zaćmienie, oraz 2. księgi czwartej części - Przed świtem, opowiedzianej z punktu widzenia Jacoba Blacka. Planowany tom Midnight Sun miał opowiadać historię Zmierzchu z punktu widzenia Edwarda Cullena. Po napisaniu dwunastu rozdziałów autorka zawiesiła pracę nad ostatnią książką z powodu jej wycieku do Internetu.
Stephenie Meyer na pomysł napisania sagi Zmierzch wpadła podczas snu w 2005 roku. Autorka zapowiada kontynuację serii, ponieważ, jak twierdzi, nie mogłaby poprzestać na czterech książkach o krwiopijcach z Forks, bo "czuje się matką tych postaci i traktuje je jak dzieci".
Tom I - Zmierzch
Siedemnastoletnia Isabella Swan przeprowadza się do ponurego miasteczka w deszczowym stanie Washington i poznaje tajemniczego, przystojnego Edwarda Cullena. Chłopak ma nadludzkie zdolności - nie można mu się oprzeć, ale i nie można go rozgryźć. Dziewczyna usiłuje poznać jego mroczne sekrety, nie zdaje sobie jednak sprawy, że naraża tym siebie i swoich najbliższych na niebezpieczeństwo. Okazuje się, bowiem, że zakochała się w wampirze...
Tom II - Księżyc w nowiu
Edward Cullen to wciąż dla Belli najważniejsza osoba pod słońcem. Są parą i jest im razem cudownie. Gdyby tylko chłopak nie był wampirem! Niestety, ten fakt wszystko komplikuje, także z pozoru niewinną zażyłość dziewczyny z przyjacielem z dzieciństwa Jacobem. Wiosną Edward musiał bronić ukochanej przed swoim krwiożerczym pobratymcem, jesienią zakochani uświadamiają sobie, że był to dopiero początek ich kłopotów...
Tom III - Zaćmienie
Kiedy media zaczynają donosić o serii tajemniczych morderstw w Seattle, a do lasów wokół Forks powraca żądna zemsty wampirzyca, Bella uświadamia sobie, że znowu grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. W dodatku, wiedząc, że jej decyzja może doprowadzić do odnowienia odwiecznego konfliktu pomiędzy wampirami a wilkołakami, zmuszona jest wybierać pomiędzy miłością Edwarda a przyjaźnią Jacoba. zbliża się też zakończenie roku szkolnego, a więc termin przemiany co Bella ma wybrać: życie czy śmierć.
Tom VI - Przed świtem
Czym zakończy się rok oczekiwania, marzeń, rozterek, lęków Belli? Czy rozdarta między uczuciami do wampira i wilkołaka nastolatka zdoła któregoś z nich wybrać? Czy zdecyduje się na mroczną, ale pociągająca egzystencję nieśmiertelnego wampira, czy też zwalczy miłość do Edwarda i zdecyduje się pozostać zwykłym człowiekiem? Czy ten romans skończy się ślubem? I jakie będą jego konsekwencje?
Tom V - Drugie życie Bree Tanner
Powieść opisuje losy Bree Tanner, ważnej postaci z "Zaćmienia". Bree stawia pierwsze kroki w złowrogim świecie nowo narodzonych wampirów i już prawie nie pamięta swojego poprzedniego życia. Teraz jej zmysły są wyostrzone, ma nadludzkie zdolności, nieograniczoną siłę fizyczną i dręczy ją nieustające pragnienie ludzkiej krwi. Wcielona do przerażającej armii nowo narodzonych przygotowuje się do decydującej walki przeciw Belli Swan i rodzinie Cullenów.
Aprilynne Pike: Laurel
Tom I - Skrzydła Laurel
Bohaterką jest dziewczyna o imieniu Laurel. Laurel nie jest typową nastolatką. Je tylko warzywa i owoce, nie może wytrzymać bez świeżego powietrza, przez całe życie uczyła się w domu oraz została adoptowana przez rodziców w przedziwny sposób: ktoś zostawił ją na ich schodach w koszyku. Kiedy idzie do szkoły, musi przyzwyczaić się do siedzenia w zamkniętych pomieszczeniach i nowych wyzwań. Ale gdy pewnego dnia na jej plecach pojawia się tajemniczy punkcik, zaczyna dziać się magia i całe jej życie staje do góry nogami. Co wybierze Laurel? Świat tajemnic z niezwykłym chłopakiem o szmaragdowych oczach czy spokojny świat z zawsze pomocnym kolegą z klasy?
Tom II - Magia Avalonu
Laurel doskonali swoje nadprzyrodzone umiejętności, lecz jej ludzkiej rodzinie i przyjaciołom nadal grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, a brama do Avalonu jest zagrożona jak nigdy dotąd. Czy będzie mogła polegać na Davidzie, kiedy okaże się, że jest zmuszona chronić tych, których kocha? Czy zwróci się raczej do magicznego Tamaniego ze świata wróżek, z którym łączy ją głęboka więź?
Tom III - Złudzenie
Laurel, niezwykła dziewczyna, odkrywa, że jest wróżką. Postanawia jednak porzucić świat rodem z baśni i legend. Od ponad roku nie widziała Tamaniego, magicznego wartownika o szmaragdowych oczach, z którym połączyła ją głęboka więź. Mimo, że ciągle jeszcze za nim tęskni, stwierdza, że pozostanie wśród ludzi było słusznym wyborem, zwłaszcza teraz, gdy tak dobrze układa jej się z Davidem. Laurel cieszy się, że jej w jej życiu nareszcie zapanowała równowaga, gdy nagle okazuje się, że magicznej krainie Avalon grozi większe niż kiedykolwiek niebezpieczeństwo... Czy i tym razem uda jej się pokonać siły zła? I czy Tamani znów stanie u jej boku?
Tom IV - Moc przeznaczenia
Akcja powieści toczy się w ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin, lecz obfituje w dramatyczne wydarzenia i zaskakujące zwroty. Magiczny Avalon staje przed niebezpieczeństwem, o jakim jeszcze nikomu się nie śniło. Czy Laurel pomoże wróżkom ocalić ich baśniowy świat? Czy w jej dalszym życiu znajdzie się miejsce dla Tamaniego i Dawida? W tym tomie czytelnicy znajdą odpowiedzi na wszystkie dręczące ich pytania.
Emily Rodda (właśc. Jennifer Rowe): Pas Deltory
Seria stworzona dla troszkę młodszej młodzieży. Jest to "australijska odpowiedź" na "Harrego Pottera", serię znaną na całym świecie. Cykl powieści, których akcja rozgrywa się w świecie magii i potworów, na który składają się trzy podcykle:
- Władca Mroku chce zniewolić mieszkańców Deltory, jednak przeszkadza mu w tym tajemniczy Pas ozdobiony siedmioma klejnotami. Klejnoty jednak zostają skradzione i ukryte w najbardziej przerażających zakątkach królestwa. Bohaterowie powieści - Lief, Barda i Jasmine wyruszają na poszukiwanie klejnotów, aby ocalić Deltorę przed zagładą.
- Puszcze Milczenia
- Jezioro Łez
- Miasto Szczurów
- Ruchome Piaski
- Góra Grozy
- Labirynt Bestii
- Dolina zagubionych
- Powrót do Del
- Władca Mroku przestał rządzić w Deltorze. Nie oznacza to jednak, że się z tym pogodził. Na Mrocznych Ziemiach niewolnikami jest wielu mieszkańców królestwa. Król Lief stara się wymyślić sposób na uratowanie ich. Pomocna w tym może okazać się Pirrańska Piszczałka. Tylko czy legenda o niej jest prawdziwa? Każda z trzech części piszczałki ukryta jest w innym miejscu. Trójka przyjaciół musi je odnaleźć, co wcale nie będzie takie łatwo. Muszą stawić czoło strasznym potworom. Najpierw będą jednak musieli pokonać przeszkody, które staną im na drodze m.in. gobliny, które Długowłosych nie traktują zbyt przyjaźnie i chcą ich złożyć w ofierze Mrokenowi czy larwy, które głównych bohaterów chcą zamknąć w trumnie z błota. Czu Bardzie, Liefowi i Jasmine uda się złożyć Pirrańską Piszczałkę w całość i uwolnić mieszkańców Deltory z Mrocznych Ziem? Co się stanie gdy do pałacu dotrze plotka, że młody król nie żyje? Czy Władca Mroku zaatakuje?
- Grota Mrokena
- Wyspa Iluzji
- Mroczne ziemie
- Smoki Deltory - książki jeszcze nie wydane w Polsce.
W serii, oprócz książek, które opowiadają historię, istnieje wiele książek towarzyszących, m.in. Księga Potworów Deltory, Opowieści Deltory, Tajemnice Deltory.
John Marsden: Jutro
Powieść stała się nie tylko największym młodzieżowym bestsellerem w historii Australii, ale też fenomenem, który przekroczył granice wiekowe. Seria zachwyciła nie tylko nastolatków, ale także dorosłych czytelników, gdyż mówi o wartościach uniwersalnych: przyjaźni, miłości, odwadze i honorze. Również nauczyciele dostrzegli, że takie wartości podane we współczesnych realiach i napisane językiem uczniów bardziej niż kanon lektur szkolnych zachęcą młodzież do dyskusji i przemyśleń.
- Jutro - Kiedy zaczęła się wojna
Nie ma już żadnych zasad.
Mam na imię Ellie. Kilka dni temu wybraliśmy się w siedem osób na wyprawę do samego Piekła. Tak nazywa się niedostępne miejsce w górach. Wycieczka była próbą naszej przyjaźni. Niektórych z nas połączyło nawet coś więcej. Szczęśliwi wróciliśmy do domu. Ale to był powrót do piekła. Znaleźliśmy martwe zwierzęta, a nasi rodzice i wszyscy mieszkańcy miasta zniknęli.
Okazało się, że naszego świata już nie ma.
Że nie ma już żadnych zasad.
A jutro musimy stworzyć własne.
- Jutro 2 - W pułapce nocy
Mam na imię Ellie. Coś wam opowiem.
To były nasze najlepsze wakacje. Ale po powrocie zastaliśmy coś, co na zawsze zmieniło nasze życie. Jeszcze nigdy nie mieliśmy takich kłopotów.
Na początku było nas ośmioro, teraz została szóstka. Nie wiemy, co się dzieje z dwójką naszych najlepszych przyjaciół. Umieramy ze strachu i bardzo za nimi tęsknimy. I dlatego, chociaż to niebezpieczne, a nasz plan nie jest idealny, spróbujemy ich odbić, nawet jeśli nie mamy pojęcia, co przyniesie jutro.
A ja? Chyba się zakochałam. Nie wiem, czy to najlepszy czas na takie rzeczy.
- Jutro 3 - W objęciach chłodu
Po powrocie z wakacji Ellie i jej przyjaciele odkrywają, że ich kraj został zaatakowany przez nieznanego wroga. Początkowo ukrywają się w Piekle - niedostępnym miejscu w górach, później stają do walki.
Trzecia część rozpoczyna się w momencie, gdy grupa nie może otrząsnąć się z szoku: udało im się przeprowadzić spektakularny atak, ale po powrocie do Piekła odkryli, że jeden z ich przyjaciół zginął. Krąg nieprzyjaciół się zacieśnia. Jedyną nadzieją może być tylko pomoc z zewnątrz.
- Jutro 4 - Przyjaciele mroku
Na myśl o powrocie robi mi się niedobrze. Mam ochotę krzyknąć: "Posłuchajcie mnie, do diabła! Mam gdzieś wasze wielkie plany!". Chcę, żeby ktoś, ktokolwiek, przyznał, że to, czego ode mnie oczekują, jest wielkie, olbrzymie, gigantyczne.
I nie chodzi wcale o to, że tu jest nam tak wspaniale. Nie jest.
Mam wrażenie, że wszyscy przestaliśmy być sobą. Homer chce nami rządzić bardziej niż kiedykolwiek. Fi i Kevin wszystkiego się boją, a Lee... nie poznaję go.
No i zrobiłam coś, czego dawna Ellie nigdy by sobie nie wybaczyła.
Jedyne, co pomaga mi przetrwać, to nadzieja, że tam, na miejscu, znów staniemy się sobą.
- Jutro 5 - Gorączka
Na chwilę przestałam oddychać. Wiedziałam, że nie zdołam go powstrzymać. W pewnym sensie wcale nie chciałam go powstrzymywać. Naprawdę lubiłam Lee. Może nawet go kochałam. Nie byłam pewna. Czasami przypominało to miłość. Innym razem wolałam nie mieć z nim nic wspólnego. Czułam do niego pełną gamę emocji, od dzikiej namiętności po obrzydzenie. Ale miałam wątpliwości nie tylko co do Lee. Niczego nie byłam pewna. Wszystko wywróciło się nam do góry nogami.
A uczucia, które próbowaliśmy zagłuszyć, wracają, coraz silniejsze. I okazuje się, że udawanie twardych i racjonalnych nie ma sensu. Bo gdy dopuścisz do głosu emocje, nieważne staje się to, po czyjej stronie ktoś stoi. Ważne, co do niego czujesz.
- Jutro 6 - Cienie
To Homer i Fi najbardziej chcieli im pomóc. Kevin, jak zawsze zresztą, na początku stchórzył. A ja nie potrafiłam się zgodzić z Fi i jej pomysłami. Fi była wściekła. A ja zaczęłam się zastanawiać. Może faktycznie nie powinnam zawsze obstawać przy swoim zdaniu? W końcu działamy razem. I pojawił się ktoś, kto nas bardzo potrzebuje. I to powinno być w tej chwili najważniejsze.
- Jutro 7 - Po drugiej stronie świtu
- Jeśli was złapią, musicie udawać, że niczego nie wiecie. Jesteście tylko dzieciakami, które działają na własną rękę. Ci ludzie są twardzi i bezwzględni, a stawka jest wysoka. Jeśli wam nie uwierzą, spróbują was złamać. Są w tym bardzo dobrzy.
Spojrzałam na Fi, która patrzyła na Ryana blada jak kreda.
- To kontrofensywa, którą przygotowujemy od blisko pół roku.
- Chcesz powiedzieć, że idziemy na całość? - zapytał Kevin. - Wszystko albo nic?
Kto okaże się prawdziwym przywódcą grupy? Czy Ellie uda się odnaleźć rodzinę? Czy wśród przyjaciół jest jeszcze miejsce na miłość?
Opracowała: Agata Wiśniewska
Pierwsze cztery części Sagi Zmierzch zostały przeniesione na ekran, stając się jednymi z najbardziej dochodowych filmów w historii.
- Zmierzch - zwiastun PL
- Księżyc w nowiu - zwiastun PL
- Zaćmienie - zwiastun PL
- Przed świtem cz. 1 - zwiastun PL
- Przed świtem cz. 2 - zwiastun PL
Opracowała: Agata Wiśniewska
Moje propozycje na lato...
- Obiecaj mi - Gosia Andrzejewicz
- Zatrzymaj się - Ewelina Lisowska
- Naucz mnie - Sarsa
- Ghost Town - Adam Lambert
- Some Kind of Heaven - Hurts
- Come And Get It - John Newman
Na koniec piosenka, która stała się ostatnio przebojem "pierwszaków"...
Opracowała: Julita Szymańska
Witajcie!
To już ostatni numer "Dzwonka" w tym roku szkolnym :( i postanowiłam, że przygotuję dla was mały pokaz strojów kąpielowych i klapek. Może i wy znajdziecie tam strój idealny na plażę.


Na koniec chciałabym życzyć Wam miłego wypoczynku, dużo słońca i pięknego stroju :)
Ps. Jeśli pamiętamy o stroju kąpielowym - NIE ZAPOMINAJMY o kremie z filtrem!
Opracowała: Natalia Kowalska
Badminton (kometka)
Gra polega na przebijaniu nad siatką lotki za pomocą rakietki. Rozgrywana jest na punkty na polu o długości 13,4 m i szerokości 6,1 m. Siatka o szerokości 76 cm zawieszona jest na wysokości 1,524 m. Lotka o masie od 4,74 g do 5,50 g wykonana jest z 16 piórek (naturalnych lub syntetycznych). Klasyczny mecz składa się z setów rozgrywanych do 21 punktów lub dwóch punktów przewagi. Gra kończy się w momencie, gdy jeden z zawodników lub drużyn wygrywa dwa sety. Badminton jest grą, w której liczy się czas reakcji, technika, ale przede wszystkim kondycja fizyczna.
Siatkówka plażowa
Gra zdeterminowana jest przez podłoże. Podczas gry, odbywającej się na otwartej przestrzeni, dodatkową trudność stanowi tor lotu piłki (brak punktów odniesienia jak w sali sportowej) lub też nieoczekiwane zmiany jej prędkości i kierunku spowodowane wiatrem. Mimo że większość elementów techniki występuje zarówno w hali, jak i na plaży, to jednak piłka siatkowa - plażowa posiada odrębne, zmodyfikowane przepisy gry. Różnice występują również w taktyce gry.
Jazda na...
Najbardziej popularne wakacyjne sporty dla dzieci, to jazda na rowerze czy hulajnodze, wrotkach lub rolkach. Popularność wynika z ogólnej dostępności tych sprzętów. Oprócz tego, że te sporty sprawiają wiele radości, uczą utrzymywania równowagi, ale też oswajają z prędkością i dodają pewności siebie. Te wakacyjne sporty również ćwiczą mięśnie i poprawiają kondycję. Ich zaletą jest również to, że dzieci same mogą jeździć po podwórku czy boisku bez ciągłej opieki rodziców. Należy pamiętać, by zadbać o bezpieczeństwo w czasie jazdy i zakładać na głowę kask. Przydadzą się również ochraniacze na kolana i łokcie.
Opracowała: Katarzyna Wiśniewska
Komar

Materiały:
- rolka po papierze toaletowym,
- słomki do picia,
- jasnozielony papier,
- sztywna folia przezroczysta,
- farba srebrna połyskująca,
- 2 czarne koraliki,
- filc lub inny materiał(zielony i czerwony),
- wstążeczki (zielone i turkusowa).
Wykonanie
- Okleić rolkę zielonym papierem zawijając jego brzegi do środka rolki, a następnie przykleić zielone wstążeczki.
- Wkleić do środka rolki czerwony element filcowy, a następnie przymarszczoną, zieloną kryzę.
- Przymarszczyć tył czapki i zszyć go.Czapkę nakleić na piłeczkę, a piłeczkę do rolki z kryzą.
- Na zielone wstążki przykleić dłonie.Łapki przykleić do rolki pod kryzą.
- Z obu stron słomek przykleić zielone buty, a następnie nogi wkleić do środka rolki.
- Narysować lub nakleić komarowi oczy i przykleić krótszą słomkę - kłujkę.
Gotowego komara można zawiesić na lampie.
Opracowała: Hanna Rzepka
- Kacper, umyj ręce przed wyjściem do szkoły!
- Dlaczego? Przecież nie będę się zgłaszać!
- Powiedz, czy dalej od nas są położone Chiny czy Księżyc? - pyta nauczyciel.
- Panie profesorze, myślę, że jednak Chiny.
- A na jakiej podstawie tak twierdzisz?
- Bo Księżyc już widziałem nie raz, a Chin jeszcze ngdy.
Na lekcji religii.
- Kto z was, chciałby iść o nieba?
Wszystkie dzieci podnoszą ręce do góry. Tylko Dawid siedzi bez ruchu.
- A ty, mój chłopcze - pyta katecheta - nie chcesz iść do nieba?
- Chcę i to bardzo, ale obiecałem tacie, że po lekcjach szybko wrócę do domu!
- Aniu, dlaczego masz w dyktandzie te same błędy, co twoja koleżanka z ławki?
- Bo mamy tą samą nauczycielkę języka polskiego...
- Piotrku, jakie znasz środki piorące?
- Pasek mojego taty!
Mateusz pyta tatę:
- Czy potrafisz podpisać się z zamkniętymi oczami?
- Potrafię.
- To świetnie. Trzeba się podpisać się kilka razy w moim dzienniczku szkolnym.
- Mamo, daj 2 zł dla biednego pana, który stoi na rogu ulicy!
- A co to za pan???
- Pan, który sprzedaje lody.
Marcin chwali się koleżance:
- Wiesz? Niedawno złapałem pstrąga takiego, jak moja ręka!!!
- Niemożliwe, nie ma takich brudnych pstrągów!
Justyna kopie dół w ogródku. Zaciekawiony sąsiad pyta:
- co robisz??
- Kopie grób dla mojej złotej rybki.
- Ale czemu taki duży?
- Bo jest w twoim kocie!
Kamil dostał od cioci z zagranicy niezwykły upominek - aparat do wykrywania kłamstw. Nazajutrz wraca ze szkoły i od progu woła:
- Dostałem piątkę z matmy!
Aparat:
- Piiip!
Mama strofuje synka:
- Nie kłam! Bierz przykład że mnie. Gdy chodziłam do szkoły, miałam same piątki!
Aparat:
- Piiip!
Ojciec dodaje:
- Bo wy macie teraz za dobrze i nie chce się wam uczyć. Gdy ja chodziłem do szkoły...
Aparat:
- Piiip!
Opracowała: Hanna Rzepka