Grudzień 2014r.
Przed Wami drugi w tym roku szkolnym i ostatni w roku kalendarzowym numer "Dzwonka".
Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia oraz zbliżającego się Nowego Roku życzymy Wam wielkiej radości i wszelkiej pomyślności.
REDAKCJA
Zosia i przyjaciele (część IV)
Minęło już kilka miesięcy od początku roku. Michał zadomowił się w klasie już na dobre. Poza dziewczynkami zaprzyjaźnił się też z Jerzym i Nikodemem.
Szczęście dopisywało Zosi, pomieważ na lekcji języka polskiego cała klasa musiała podzielić się na kilka grup - dziewczyna trafiła do grupy, gdzie byli jej najlepsi przyjaciele, czyli Żabka, Michał, Jerzy i Nikodem. Zadanie polegało na przygotowaniu przedstawienia o tematyce zimowo - świątecznej.
- Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że musimy spotykać się po lekcjach, aby dobrze przygotować przedstawienie! - z radością po lekcji krzyknęła Zosia.
- Tak, tak, ale jak tu skupimy się na pracy, gdy zrobimy z Nikodema świętego Mikołaja!!! - zażartowała troszkę uszczypliwie Żabka.
- A z Żabki zrobimy elfa w zielonych rajtuzach... - rzekł Nikodem.
- Nie, to z Michała zrobimy elfa w rajstopach i długim, czerwonym kubraczku - przerwała mu Zośka.
- Co???? Rajstopy sa dla dziewczyn, za żadne skarby nie dam się ubrać w rajstopy! - sprzeciwił się Michał.
Parę dni póżniej, czyli szóstego grudnia, odbyło się pierwsze spotkanie grupy. Umówili się u Zosi w domu. Napisanie scenariusza i przydzielenie ról okazało się być przyjemnym i prostym zadaniem. Zresztą, chyba wszystkie zadania wykonywane w gronie przyjacioł i miłej atmosferze nie są trudne. Przyjaciele szybko napisali scenariusz, jeszcze zanim się ściemniło. Był jeszcze czas, aby wyjść na sanki do pobliskiego lasu.
Cała piątka z radością zawędrowała na przykrytą grubą pierzyną śniegu polanę w samym środku lasu. Tam urządzono wielką bitwę na śnieżki. Zośka trafiła Nikodema cztery razy w czapkę, a gdy Żabka cisnęła swój pocisk, to owa czapka znalazła się na ziemi. Chlopacy wcale nie byli gorsi od dziewcząt. Jerzy obrzucił Zośkę tak, że przypominała chodzącego, ba! - biegającego bałwanka!!
- Brakuje Ci tylko marchewki, choć twój nos i tak jest już czerwony!! - śmiał się Michał.
Bitwa tak bardzo ich wciagnęła, że nie kontrolowali już czasu. Zaczęło się powoli ściemniać. Nie przejęli się tym jednak, zbagatelizowali sygnały, jakie dawała im szykująca się do nocnego życia przyroda, która wcale nie kładzie sie spać po zmroku. Nastała godzina 17.00, ciemno jak o północy.
- Chyba powinniśmy już wracać - rzekła z nutą zdenerwowania w głosie Żabka.
- Ojej! Zobaczcie, jak jest już ciemno!! Która to godzina???!!! - zaniepokoiła się Zośka.
- Godzina?? Oooo!! Zgubiłem gdzieś zegarek - krzyknął Nikodem. - Ten zegarek był podświetlany, więc posłużyłby nam jako latarka.
- Gdyby był... - smutno stwierdziła Zosia.
- Jak wrócimy do domu? - zapytała roztrzęsiona Żabka.
- No jak? W taki sam sposób, w jaki tu trafiliśmy - beztrosko stwierdził Michał.
- Jest bardzo ciemno! Nie widać ścieżki, którą tu przyszliśmy - powiedziała Zośka.
- Do polany prowadzi kilka ścieżek, bardzo podobnych do siebie - rzekła płacząca już z nerwów Żabka.
- Różnią się tym, że prowadzą w zupełnie inne strony... - stwierdził Nikodem.
Przyjaciele zastanawiali się, w którą stronę należy iść. Nic, kompletnie nic w tej gęstej ciemności nie było widać. Nie sposób więc odnaleźć drogi powrotnej, która będzie tą właściwą na sto procent. Zdecydowano zaryzykować.
Szli, milcząc, blisko siebie, aby utrzymać ciepło. Było to także bezpieczniejsze niż rozproszenie się po całej ścieżynce. Co chwilę ciszę panującą w lesie przerywały odgłosy z gęstych, ośnieżonych zarośli, rosnących przy dróżce. Na plecach czuło się czyjeś niezbyt przyjemne spojrzenie. Z pewnością jakiś leśny szpieg został wysłany, aby zbadać, czy "intruzi" są niebezpieczni. Najprawdopodobniej nie zostali uznani z grożnych, ponieważ leśny szpieg ograniczył się jedynie do obserwacji, zaniechał interwencji przy pomocy siły, ząbków, pazurków czy czegoś podobnego. Ścieżka nagle stała się stromym zboczem. Zanim jednak dotarło to do piątki "intruzów", znależli się na samym dole przysypanego grubą warstwą okropnie zimnego śniegu wąwozu.
- To z pewnością zła ścieżka!! - krzyknęła zdenerwowana Zośka.
- Ała, ała! - krzyknęła Żabka, ktorej noga dziwnie wykrzywiła się w kostce wskutek ześlizgnięcia ze stromego zbocza.
- Nie podnośmy głosu - szepnął Nikodem. - To niebezpieczne w lesie. Możemy zwrócić na siebie czyjaś uwagę.
- Co ci się stalo, Żabko? - zapytał cichutko, przestraszony krzykiem dziewczyny, Michał.
- Nie, nie... nic. Mogę chodzić. To tylko tak zabolało, bo juz wcześniej mialam chorą kostkę - rzekła twardo i pewnie, lecz ze łzami w oczach Żabka. Łez nie było widać przez wszechpanującą, nieprzeniknioną ciemność.
- Musimy wrócić na polanę i postarać sie znaleźć tą własciwą drogę - powiedział Jerzy.
Przyjaciele poczęli wspinać się po zboczu. Ich wysiłki szły jednak na marne, bo zbocze okazało się być oblodzone pod sniegiem, przez to było bardzo, bardzo śliskie.
- Co teraz zrobimy?
- Czy trzeba będzie iść naokoło?
- Nie, bo możemy się zgubić jeszcze bardziej.
- Ale przecież nie możemy tu zostać.
- Zamarzniemy...
Rzeczywiście, sytuacja była bardzo trudna, a nawet skrajnie trudna. Piątka nastolatków zagubiona w lesie, w nocy, zimą, temperatura w minusie... Gdyby tego było mało...
- Słyszycie? - zapytał z przestrachem Nikodem.
- Co mamy słyszeć? - odrzekł Jerzy.
- Szaaa, cisza - wyszeptał Michał - chyba słyszę...
- ...chrumkanie - dokończyła Zośka.
- Dziki, pewnie locha z młodymi... - pisnęła, teraz już przerażona, Żabka.
Dzwięki dochodziły z coraz to mniejszej odległości. To "coś" zbliżało się do przestraszonych "intruzów". Wtem dostrzegli ogromnego, ciemnobrązowego dzika otoczonego gromadką młodych. Na dodatek była tam też locha!! Chwila, chwila... panowala przecież przed momentem nieprzenikniona gęsta ciemność. Co ją rozproszyło?
- Spójrzcie, tam do góry! - Nikodem wskazał na coś, co unosiło się ponad drzewami.
- Czy to sen? Czy my śnimy?! - wykrzyknęła, niedowierzając w to co widzi, Zośka.
Rodzinka dzików powędrowała dalej w las, co bylo dziwne. Dziki zazwyczaj zaatakowałyby "intruzów", którzy mogą być przecież niebezpieczni dla młodych. Jednak nawet dziki dają się "oswoić" świętemu...
Na miejscu, gdzie przed dosłownie dwiema minutkami stały dziki, wylądowały sanie Świętego Mikołaja, ciągnięte przez siedem potężnych reniferów. Z sań wysiadł starszy pan, który jednak wcale nie był ubrany w czerwone spodnie i czerwoną czapkę. Był to biskup ubrany w czerwony płaszcz! Miał też czerwone od mrozu policzki.
- Ho, ho, ho!! - zawołał.
- Święty Mikołaj? - zapytał Nikodem nie wierząc własnym oczom.
- Tak, jestem świętym Mikolajem. Musialem poprosić samego Pana Boga o sanie z reniferami, bo gdybym ich nie miał, moglibyście mnie nie poznać - rzekł święty ze smutkiem w głosie.
- Święty Mikołaju, czemu jesteś smutny? Przecież jesteś świętym, mieszkasz w niebie. Powinieneś być szczęśliwy, widząc codziennie Pana Boga we własnej osobie - zapytala Zosia, ktora nie rozumiała tej nuty smutku.
- Prawda dziecino, jestem świetym. Widzę oblicze Boga, rozmawiam Z Jezusem i Maryją, ale.. - świętemu napłynęły łzy do oczu.
- Ale co? - cichutko zapytał Jerzy, jak gdyby bał się tego, że święty odejdzie.
- Ale nie wszyscy ludzie chcą być szczęśliwi, szczęśliwi i w głębi i na zewnatrz. Gardzą szczęściem, wybierając chwilowe jego złudzenia. Tak, wybierają cienką tkaninę, która jednak nie przykrywa niepokoju, rodzącego się w ich duszach. Taka tkanina tylko wygłusza przerazajacy krzyk duszy, krzyk błagający o pomoc. Spojrzcie, przybyłem wam na pomoc. Do pomocy wcale nie są mi potrzebne te renifery, ani te sanie. Były one potrzebne dla was - końcowe słowa święty wypowiedział głośniej, bardziej twardzo i dobitnie.
- Dla nas? - zdziwił się Nikodem - czemu dla nas?
- Bo bez nich nie poznalibyście, że jestem świętym Mikołajem. Wzięlibyście mnie za zjawę, ducha, a to tylko dodałoby wam strachu - wyjaśnial św. Mikołaj. - w Polsce, ktora przecież słynęła z pobożności, zaczyna źle się dziać. - Święty Mikołaj otarł ręką oczy, wyjął chusteczkę i głośno wydmuchał nos. - Bóg i boże sprawy są coraz mniej ważne, coraz mniej się o nich mówi. Przecież, pamiętam to, przyglądając się z nieba żołnierzom walczącym w czasie II wojny światowej słyszałem ich modlitwę. Jakże piękna ona była, choć wcale nie wypowiadano podczas rozmowy z Bogiem wyszukanych, naukowo - filozoficznych zworotów. Nieraz nie modliły się usta, lecz serce... - Święty Mikolaj znów otarł dłonią oczy. - Polacy, młodzi Polacy odsuwają się od Boga, zresztą - nie tylko młodzi... Święta są dla nich coraz częściej okresem otrzymywania prezentów, wolnego czasu, a zdarza się, że czasem pracy. Tracą swój prawdziwy sens. Spójrzcie, nie poznalibyście mnie bez tych sań. Czemu ta piękna Polska się zmienia, czemu to wy, ludzie, tak bardzo chcecie ją zepsuć?! Oczywiście nie wszyscy... Przepraszam was, moi młodzi, za tak trudne słowa, ale musiałem wam przekazać prawdę. Prawdę o waszym kraju. Szkoda by było, gdyby Polska stała się krajem, w którym nie ma miejsca dla Boga, nawet tak maleńkiego, jak nowonarodzony Pan...
Świety Mikołaj smutno westchnął, jeszcze raz otarł wilgotne oczy chusteczką, po czym rzekł do młodzieży weselszym głosem:
- No to dalej, wsiadajcie na sanie! Panie przodem. Zapraszam!
Lecieli tak ze świętym Mikołajem jego najprawdziwszymi saniami, ciagnietymi przez najprawdziwsze renifry. Przelecieli nad najprawdziwszymi drzewami, dachami, kominami, aż wylądowali przy domu Zośki.
- Dziękuję, święty Mikołaju. Twa nauka z pewnością nie pojdzie na marne!! Do zobaczenia, przyjaciele!
Z uśmiechem na ustach Zosia pożegnała się ze świętym i przyjaciółmi. Uśmiech, jeszcze bardziej ciepły i dobry, odwzajemnił święty Mikołaj i skierował sanie pod dom Żabki.
- Kochany święty Mikołaju, ja rownież nie zapomnę twej nauki. Opowiem o Tobie mojej młodszej siostrze. Pa, pa! Bardzo dziękuję! - Żabka długo machała znikającym w oddali saniom.
Nikodem również doleciał pod sam dom.
- Dziękuję, dziękuję święty Mikołaju! Powiedz mi tylko, jak mam uczynić Polskę lepszą? Wiesz, bardzo kocham swoj kraj...
- Ty staraj się być coraz lepszy. Jesteś cząstką Polski, więc jeśli Ty się poprawisz, to Polska też się zmieni. Za twoim przykładem pójdą kolejni, tylko nie zniechęcaj się, walcz jak rycerz ze swoimi wadami - powiedział święty Mikołaj.
- Tak jest, święty Mikolaju! Nie przestanę walczyć, choćby było trudniej niż na wojnie. Obiecuję. Do widzenia, do widzenia - wołał za odlatującymi saniami Nikodem.
Kolejnym przystankiem był dom Michała.
- Dziękuję Ci, święty Mikołaju. Bez twej pomocy skończyłoby się to wszystko fatalnie - powiedział Michał, wciąż niedowierzając.
- Mój drogi, ty lepiej w końcu uwierz. Święci pomagają, dlatego i ja wam pomogłem, gdy Szef z góry kazał. Ho, ho, ho!! - roześmial się ciepło święty Mikołaj.
Ostatnim domem był dom Jerzego.
- Święty Mikołaju, dziękuję bardzo. Nauczyłeś mnie tego, że w Świętach Bożego Narodzenia najważniejszy jest Bóg, dlatego już teraz, w czasie Adwentu zacznę przygotowywać się na narodziny Dzieciątka. Do widzenia, święty Mikołaju, Do widzenia! - wołał za saniami Jerzy.
Takie to przygody spotkały szóstego grudnia Zosię, Żabkę, Michała, Nikodema i Jerzego. Pokazały im również prawdę, najprawdziwszą prawdę.
Ciąg dalszy nastąpi...
Biały las
Dawno, dawno temu, w pewnym mroźnym królestwie urodziła się Izabela.
Izabela szybko rosła i równie szybko uczyła się nowych rzeczy. Była bardzo uzdolniona. Od najmłodszych lat bardzo kochała przyrodę. Jej ulubionym tematem były zwierzęta. Kochała czworonogi. Niestety, mama nie chciała, aby córka miała zwierzaczka, ponieważ mała miała uczulenie na sierść. Lata mijały, a marzenie Izabeli nie zostało spełnione.
Pewnego mroźnego, lecz słonecznego dnia nastoletnia już Izabela wraz ze swoimi przyjaciółkami, Penelopą, Julianną i Rozmaryną wybrały się na spacer do lasu, w którym drzewa od setek lat pokryte były grubą warstwą lodu. Kiedy szły koło starej, opuszczonej chaty usłyszały niepokojący rumor. Przystanęły przestraszone. Nagle z okna chaty wyskoczył mały elf śnieżny. Rozpoznały w nim Nowiciusia, ich dobrego kolegę. Zaraz po nim wyskoczył drugi elf. Był to również znajomy dziewcząt, Radusiulek. Śnieżne stworki prędko podbiegły do swych przyjaciółek i skryły się za końcami długich spódnic. Elfy drżały ze strachu. Wtem z drzwi domostwa wyszedł ogromny, przerażający... OGR!
- Szybko, uciekajmy do mego domu, to niedaleko! - krzyknęła Julianna.
Dziewczęta wzięły na ręce elfiki i pognały do chaty Julianny. Ogr nie zdołał ich dogonić, ponieważ ogry są bardzo powolne. Do domu Julianny dobiegli w ciągu pięciu minut. Wpadli do środka i zamknęli za sobą drzwi na cztery spusty. Rozmaryna z obawą wyglądała przez okno. Nagle rozległ się głośny krzyk Penelopy. Okazało się, że po drodze zgubiła Radusiulka. Rozpoczęła się burzliwa dyskusja, gdy ktoś zapukał do drzwi. Nowiciuś doskoczył do drzwi i nie zastanawiając się, kto za nimi stoi, otworzył na oścież. Na szczęście, byli to Dawidosz, krasnoludek śnieżny i jego brat Dominiś.
- Widzieliście ogra?! - krzyknął rozemocjonowany Dominiś. - Niósł kogoś malutkiego na rękach i... chyba rozpoznałem czapkę Radusiulka. Nie ma go z wami?
Izabela zbladła, Rozmaryna usiadła, Penelopa wydała z siebie stłumiony krzyk, a Julianna i Nowisiuciulek wymienili przerażone spojrzenia. Teraz sprawa była bardzo poważna. Nie ma rady, trzeba ratować przyjaciela.
Zaplanowano akcję ratowniczą. Ogry zjadają elfy, więc należało działać szybko. Nowisiuciulek dowodził. Cała grupa wyszła z chaty. Przyszli do miejsca, gdzie Dominiś i Dawidosz zobaczyli po raz ostatni ogra z elfikiem na rękach. Na śniegu widniały ogromne ślady stóp. Nikt nie miał wątpliwości, do kogo one należą. Ślady zaprowadziły ich do skalnej jaskini. Spojrzeli po sobie. Kto pierwszy wejdzie? Okazało się, że Dawidosz. Był bardzo drobny, mniejszy nawet od elfów, które człowiekowi sięgają do kolan, więc mało prawdopodobne było, aby ogr go zobaczył. Widok, jaki ukazał się krasnoludkowi, był straszny. Dwa ogry gotowały coś w dużym, czarnym kotle. Dawidosz myślał już, że przybyli z późno, lecz w kąciku dostrzegł związanego... Radusiulka!
Krasnal powrócil do swej paczki i oznajmił, że Radusiulek żyje i jest szansa go odbić. Przyniósł jednak również i złą wiadomość - elfik siedział skrępowany w przeciwnym końcu pieczary. Namyślali się, jak można go uratować. Izabela wpadła na wspaniały pomysł.
- Otóż, usmarujemy Dawidosza ziemią tak, że na tle ciemnej skały nie będzie go widać. On podejdzie do Radusiulka, rozwiąże go i szybko uciekną z jaskini.
Kiedy mieli już wcielić pomysł w czyn, Julianna poczuła, że coś trąca jej rękę. Był to mały jelonek. To zaskakujące, ale był cały czarny jak smoła.
- Maniuś, to jest Maniuś, jelonek Radusiulka. Uciekł tydzień temu - oznajmił Dominiś. - Może to on uratuje elfika?
- Niby jak sobie to wyobrażasz? - zapytała Rozmaryna.
- Radusiulek nauczył go pewnej sztuczki. Maniuś potrafi przegryźć sznurek i odnaleźć kogoś, kogo zapach się mu podsunie pod nosek - rzekł Dominiś.
Nowisiuciulek miał przy sobie szalik, należący do porwanego. Podsunęli go jelonkowi pod nos. Ten powąchał i zaczął węszyć, zupełnie jak pies. Julianna wychyliła się za róg. Ogry stały tyłem do wejścia. Radusiulek dostrzegł ją, kiedy pomachała do niego chustką. Na jego twarzy malował się cień nadziei. Julianna przywołała do siebie Maniusia i wrzuciła go do pieczary. Obserwowała zwierzę bacznie. Młody jelonek od razu dotarł do elfika. Przegryzł krępujące go sznurki. Powoli, kryjąc się za Maniusiem, Radusiulek zbliżał się do wyjścia. Nagle jeden z ogrów odwrócił się. Julianna schowała się za rogiem, a Maniuś i elfik przystanęli. Spojrzenie ogra powędrowało w stronę jelonka. Radusiulkowi serce biło jak młot. Odetchnął jednak z ulgą, gdy ogr znów powrócił do przygotowywania kolacji. Elf zdołał wyjść z jaskini razem z Maniusiem. Julianna przytuliła go. Bardzo się martwiła o swego przyjaciela. We dwójkę wrócili do swych kompanów.
Powrócili do domu, a jelonek został podarowany Izabeli, ponieważ jego sierść na nią nie działała i dziewczyna nie kichała. Wszyscy żyli w sąsiedztwie długo i szczęśliwie, a ogry, ze względu na brak pożywienia w postaci elfów, przeszły na dietę wegetariańską!
Boże Narodzenie w Polsce
Postanowiłam przedstawić w wierszu polskie tradycje związane ze świętami Bożego Narodzenia. Mam nadzieję, że przybliży on polskie obyczaje świąteczne, ale też skłoni Was do refleksji, przemyśleń.
Polsko kochana!
W Twą tradycję jest wpisana
z wielką radością świętowana Gwiazdka, czyli Boże Narodzenie.
Przez dekady, przez stulecia
do starości od berbecia
w czasie Adwentu czuwamy,
na przyjście Króla Królów i Ubogich czekamy.
Rano na roraty spieszymy z lampionami,
z przyjaciółmi się tam spotykamy.
To są Msze ku czci Maryi Panny Najświętszej,
Matki naszej, Królowej Polski najcudowniejszej.
Dzieciaczki z kalendarza adwentowego czekoladki wyjadają,
wesołe miny wtedy mają!
Ich rysunki w świąteczne się zmieniają!
24. grudnia jest dniem postnym przed Świętami,
nie objadajmy się więc mięsnymi potrawami.
Choinkę przystroiły dzieci z tatą,
po kuchni się krzątają babcia z mamą.
Na stole dwanaście potraw stoi,
żadne dziecko już nie broi.
Dodatkowe nakrycie przygotowano,
na niespodziewanego, ubogiego gościa będzie czekało.
Przed kolacją wigilijną opłatkiem się podzielimy,
szczere życzenia sobie złożymy.
Pierwszej gwiazdki się wypatruje,
gdy się pojawi... to prezenty się z ciekawością rozpakuje!
Za oknami śnieżek prószy,
z radością się na Pasterkę wyruszy!
O dwunastej w nocy ludzię w kościółku się spotykają,
w zgodzie i miłości Dzieciątko Jezus przywitają!
Julia Opala, IIG
Zgodnie z obietnicą - publikujemy opowiadania złożone przez uczniów Gimnazjum na szkolny konkurs literacki "Zimowe opowieści".
Zapraszamy do lektury...
I miejsce
Jestem częścią śniegu
Zapadł zmrok, było ciemno, zimno i głucho. Biegłam lasem bez tchu, niczym opętana. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że to walka. Walka między mną a rzeczywistością, między moją wyobraźnią! Chciałam uciec, jednak las się nie kończył. Wycieńczona zatrzymałam się, usiadłam na kamieniu. Biłam się ze swoimi myślami. Bałam się nabrać powietrza. Bałam się, że ktoś usłyszy. Byłam sama, ale lęk, który wyniosłam z domu, został ze mną na zawsze. Prawo, lewo, którędy? Potykając się, kulejąc i hacząc o krzewy wpadłam w bagno. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, zamknęłam oczy z nadzieją, że to sen.
Gdy je otworzyłam, zobaczyłam to samo miejsce, to samo błoto, jednak stał tam jeszcze chłopiec. Blask księżyca oświecał jego piegowatą twarz.
- Chodź ze mną, uciekniemy, jesteśmy już daleko, tylko się pośpiesz i dokonaj wyboru: idziesz czy nie?
Przyjęłam zaoferowaną pomoc. Przeszły mnie dreszcze, gdy jego gorąca dłoń spoczęła na moim zimnym ramieniu. Szarpnął za nie tak, że przymuszona byłam do wstania, a następnie do biegu po zimnym, zamrażającym krew w żyłach śniegu.
Nie wiedziałam, co się dzieje, stanęłam. Chyba zrozumiał, że nie pobiegnę, jeżeli nie otrzymam wyjaśnień.
- Mike, mam na imię Mike, ty masz na imię Lena, chronię cię, resztę powiem ci później.
Niechętnie biegłam dalej. Ustaliśmy, widząc w oddali ogromne drzewo. Mój towarzysz wskoczył do wielkiej dziury pomiędzy korzeniami i zniknął. Poszłam w jego ślady.
Idąc korytarzem, na ścianach widziałam wiszące pochodnie dodające otoczeniu mroczności i tajemniczości. Cała przestrzeń przypominała zwykły dom. Usiadłam na kanapie, patrząc mu w oczy i oczekując wyjaśnień. Milczał, co jeszcze bardziej mnie denerwowało.
- No mów! - rzuciłam mu karcące spojrzenie.
- Jak już wiesz, mam na imię Mike. - Nie odwzajemniłam jego irytującego uśmiechu, posłanego w moim kierunku. - Mam dziewiętnaście lat i od urodzenia jestem twoim ochroniarzem. Całe życie, które masz za sobą, to kłamstwo, twoja mama, tata czy siostra. Jesteś córką królowej, która postanowiła oddać ci w przyszłym tygodniu swoją białą koronę, zamek i podwładnych. Śnieżna kraina nazwana Banaj jest cała pokryta białym puchem.
Patrzyłam w jedno miejsce z otwartymi ustami. Chciałam krzyknąć, aby przerwał, powiedział, że żartuje.
- Masz moce, nad którymi musisz nauczyć się panować. I jeszcze jedno, Rick, znaczy ten, który cię zaatakował, ma mniejsze moce od ciebie, pamiętaj.
Nie wiedziałam o co chodzi, ale nieprzytomnie pokiwałam głową. Łzy zaczęły spływać mi po policzku, ciało zaczęło się trząść, a myśli biły się ze sobą.
- Myślisz, że powiesz mi takie kłamstwa i ci uwierzę?
- Jutro zaczynamy ćwiczenia.
Nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Niechętnie mu uległam. Noc minęła spokojnie, ale rano za to zostałam oblana wodą, co spowodowało moje natychmiastowe obudzenie. Mike nie uniknął moich krzyków, ale je zignorował. Gdy wyszliśmy za zewnątrz, przekazał mi wszystko, co musiałam wiedzieć.
- Wyciągnij przed siebie ręce, napręż palce i pomyśl, że jesteście jednością, łączycie się. To nie jest tylko biały puch, ale cząstka ciebie, twój przyjaciel. Uda ci się.
Nie przekonał mnie, ale postanowiłam spróbować. Wzięłam dwa głębokie oddechy, po czym spojrzałam na śnieg. w głębi siebie miałam cichą nadzieję, że naprawdę jestem wyjątkowa. Wykonałam wszystkie polecenia, ale nic się nie stało. Coś we mnie pękło, opuściłam głowę ze smutkiem, a po chwili wybuchłam złością.
- Myliłeś się! Pomyliliście się wszyscy! Co ja sobie myślałam? Jestem najlepsza, mam super moce... nie uda mi się, rozumiesz? Nie uda!
- Jeszcze raz! - Spojrzałam na niego z jedną uniesioną brwią. - No już!
Kolejne dwa oddechy, wyciągnęłam rękę. Pomyślałam o Ricku, o tym, że muszę pokonać osobę, która chciała mnie zabić. Ku mojemu zaskoczeniu płatki śniegu unosiły się po kolei, tworząc piękny obraz. Poczułam niewyobrażalne uczucie, poczucie wyższości, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Miał rację, staliśmy się jednością. Usłyszałam jego myśli, cichy płacz. Teraz wdychamy to samo powietrze, płaczemy w tą samą przestrzeń, zapominając o tym, co najważniejsze.
- Udało się!
Rzuciłam mu się na szyję, po chwili speszona odskoczyłam. Czy jestem zbyt porywcza?
Przez kolejne dni dużo ćwiczyłam. Umiałam już zamrażać wodę i posługiwać się telepatycznie śniegiem.
- Jutro wyruszamy do Banaju.
Szczerze powiem, trochę się bałam, ale ciekawość zwyciężała. W drodze dowiedziałam się, że tylko ważniejsi w krainie mają wybrane moce. Będę miała dużo jedzenia i mieszkała w pałacu. Oczywiście nie mogłabym pominąć takich faktów, jak obrona Banaju czy walka z wrogami, ale to nic, będę miała jedzenie.
Wyruszyliśmy rano. Nie czułam zimna, co było bardzo dziwne.
- Twoje moce się dopiero ujawniają, zaczynasz funkcjonować jak ja - uśmiech nie schodził mu z twarzy, podał mi łuk. - Może się przydać.
Szliśmy lasem wyglądającym jak biała kraina pokryta śniegiem, co chwilę zahaczałam o gałąź albo moczyłam twarz w pajęczynie. Jestem ciekawa, jak mi pójdzie bycie królową. Przeklęta matka, zachciało jej się ujawnić, że ma córkę. Moje przemyślenia przerwał palec Mike'a spoczywający na moich ustach.
- Cicho, ktoś tam jest - wskazał ręką na krzaki, które przez chwilę się ruszały.
- Przeżywasz, pewnie jakiś ptak.
Chciałam iść, ale zatrzymał mnie ręką i skarcił wzrokiem, po czym jeszcze raz spojrzał niepewnie na krzaki.
- Spójrz dokładniej.
Miał rację, zza krzaka wyjawiła się czyjaś twarz, chyba nas nie zauważył.
- To Rick, pamiętasz go? - Trudno było zapomnieć. - Jeżeli nas zauważy, atakuj!
Nadzieja na niezauważenie została rozmyta wraz z odwagą. Spojrzałam wrogo w jego kierunku, nasze oczy spotkały się.
- Witaj, może chcesz wypowiedzieć ostatnie słowa?
Przechylił głowę i zrobił przesadnie sztuczną minę wyrażającą smutek. Niech nie myśli, że tak łatwo mnie zabije.
- Ciesz się z życia, póki je masz!
Uśmiechnęłam się, po czym uderzyłam go falą śniegu. On bez problemu go zatrzymał, zwijając się przy tym ze śmiechu. Nie wiedziałam o co chodzi, spojrzałam na Mike'a, on też się śmiał.
- Mam coś na twarzy? - Śmiech. - Ej! O co wam chodzi? - stałam z uniesioną jedną brwią.
- Świetny pomysł stary, myślałem, że nie wypali i młoda połapie się, o co chodzi - skierował się jeden do drugiego. Pierwszy do mnie odezwał się Mike.
- To żart. Rick przestraszył cię w domu, bo musieliśmy cie jakoś z niego wyciągnąć. Zaatakował i stworzył z siebie twojego wroga, abyś miała motywację do rozwijania mocy. Nie zrobiłby ci krzywdy, obiecuję.
Wierzyłam im i postanowiłam wybaczyć, sama nie wiem dlaczego, może nie chciałam zbędnych kłopotów.
- Dobra, idziemy - powiedziałam z irytacją i ruszyłam dalej.
Doszliśmy wieczorem. Do krainy wchodziło się przez tajne przejście w głębi rzeki. Banaj był piękny, a ja miałam zostać jego królową. Następnego dnia rano, ubrana w królewskie szaty poszłam na koronację. Poznałam swoją matkę, która wytłumaczyła mi, że te wszystkie kłamstwa były dla mojego bezpieczeństwa. Wybaczyłam jej, chociaż miałam pewne wątpliwości co do jej osoby.
Po dwóch latach liczyłam już dziewiętnaście zim i podobno idealnie pełniłam funkcję królowej, ale czy stara Lena się zmieniła, czy jest zależna od innych? Czy nie jest za idealna?
Ludzie swoim głosem mówią, co mamy robić. Życie i czyny są nasze, każdy wybór powinien być nasz. Kiedy już dotrzemy do tego punktu, powstaje pytanie: czy jest właściwy? W pogoni za ideałem gubimy samych siebie, nie wiemy, czego chcemy od życia. Stajemy się kłamcami, którzy wiedzą, czego chcą, lecz tak niestety nie jest. Każdy wybór i czyny ciągną za sobą konsekwencje, które mają wpływ na życie w krainie i nieważne, że czasem było ciężko. Ważne, że to był nasz wybór.
Roksana Różyńska, IIIG
II miejsce
Zimowe opowiadanie
Pewnego razu żył sobie młody i zawzięty człowiek imieniem Tomasz. Tomasz miał wielkie ambicje, chciał zostać wojownikiem, o jakim będą pisać sagi przez wiele jeszcze pokoleń, i o którym nikt nigdy nie zapomni. Można by rzec, iż nasz bohater miał trochę wybujałą wyobraźnię i dość często zapadał się w swój własny, mały świat snów i marzeń. Chłopak żył w mroźnej krainie, w której dzień słoneczny był rzadkością. Tak więc, jednym z wielu zajęć towarzyszących mu w domu rodzinnym było jakże wciągające odśnieżanie dookoła domu. Praca nie uprzykrzała mu się i przez te wszystkie lata zdążył się przyzwyczaić do codziennych obowiązków. Zaraz więc po śniadaniu udał się po łopatę i zaczął niezmiernie ciekawą serię machnięć. Monotonia zaczęła dawać mu się we znaki, tak więc do gry wkroczyła wyobraźnia. Zanim się zorientował, nudna łopata zmieniła się w pięknie rzeźbiony i ukoronowany niebieskim kryształem kostur magiczny, a jego brudne i zużyte ubranie robocze w zdobną szatę czarodzieja.
Tomek stał na ścieżce na skraju lasu i spoglądał na rozlegające się po horyzont, przykryte śniegiem łąki, nad którymi wyraźnie wybijała się wielka góra, do której to właśnie prowadziła owa ścieżka. Mimo, iż wszystko wokoło i tak było przykryte nieskazitelnie białą pokrywą, to szczyt wzgórza był pokryty tak białym śniegiem, że aż ciężko było patrzeć na niego przez dłuższą chwilę bez dostania bólu głowy. Nie miał pojęcia dlaczego, ale czuł, że musi dotrzeć na tę górę. Wiele do stracenia nie miał, więc ruszył bez wahania.
Nie spieszył się, zauważył, że słońce nie zmienia położenia, więc ma raczej sporo czasu, żeby tam dotrzeć. Nagle usłyszał jakiś niewyraźny krzyk, po którym zerwał się okropny wiatr. Zimne, niemałej wielkości kryształy lodu raniły go w odsłoniętą twarz i przeszył go niewyobrażalny chłód. Jak gwałtownie zerwała sie wichura, tak szybko opadła, pozostawiając przed nim trzymetrową ścianę lodu. Tomasz nie wiedział, co robić. Wpadł na pomysł użycia kostura, nie wiedział, jak go używać, więc zdecydował po prostu machnąć nim kilka razy z nadzieją jakiejś reakcji przedmiotu. Jego instynkt nie zawiódł go. Zaraz po pierwszym machnięciu śnieg zaczął podążać za kosturem jak pies za kością. Tomek pchnął czarodziejską różdżkę mocno do przodu i zburzył lodową barierę. Był z siebie bardzo zadowolony i nabrał sporo pewności siebie.
Ruszył więc dalej, prosząc po cichu, by już żadna przygoda nie spotkała go po drodze. Krajobraz był przeważnie surowy, gdzieniegdzie przebijały się pojedyncze drzewa i krzewy, które i tak ulegały pokrywie śnieżnej. Droga mu się nie dłużyła, z każdym krokiem czuł narastającą bliskość obranego celu. Po kilkuminutowej wędrówce zauważył, że wokół panuje kompletna cisza. Lekki, nieustannie wiejący wiatr nagle ustał, wszystko jakby momentalnie zastygło, nawet prószący śnieg zastygł w powietrzu, jakby czas po prostu nie płynął. Tomka ogarnął strach, czuł że wręcz trzęsą mu się kolana, nie wiedział, czego się boi, ale wiedział że ta sytuacja nie prowadzi do niczego dobrego.
Po chwili zastanowienia postanowił ruszyć dalej mimo wszystko. O dziwo, słyszał chrupanie śniegu pod butami, chociaż jedyne, co zmieniało się w otoczeniu, to pozostawiane przez niego ślady. Tomasz czuł się bardzo nieswojo, czuł na sobie czyjś wzrok, ale mężnie kroczył do przodu, aż dotarł pod samą górę. Nagle rozdarł się okropny krzyk, krzyk nawoływania. Młody magik czuł, że ten krzyk wzywa jego. Dźwięk dobiegał ze szczytu góry, więc Tomek stwierdził, że musi sie tam dostać. Nie miał pojęcia jak to zrobić, góra była bardzo wysoka. Wtedy wpadł na pomysł ponownego użycia swego magicznego przedmiotu. Zwrócił kostur kryształem do ziemi i mocno szarpnął nim ku górze. Fala śniegu porwała Tomka w powietrze. Chłopak nie wierzył własnym oczom. Utrzymywał się na słupie śniegu, który potrafił kontrolować. Skierował więc kostur ku szczytowi wzgórza i poleciał. W trakcie lotu czuł, jakby czas zaczął powracać, śnieg wyrwał się z zastygnięcia i zaczął powoli opadać na ziemię. Dopiero teraz zauważył, jak wysoko się znajduje i ogarnął go lęk, że może spaść. Zacisnął mocniej obie ręce na kosturze, cel był blisko.
W końcu dotarł na szczyt. Był to wielki, pusty plac przykryty śniegiem z wystającymi w kierunku centrum ostrymi słupami lodu. Czas zaczął zwyczajnie upływać, ale Tomek znów poczuł na sobie czyjś wzrok. Podszedł do centrum lodowej polany i odwrócił się. Momentalnie odskoczył z przerażenia, głośno krzycząc. Oto stał przed nim w pełnej okazałości biało-niebieski smok, potężny i wielki. Smok wypowiadał tylko dwa słowa: "Oddaj kostur". Tomek nie chciał oddać swojego artefaktu, więc machnął nim w kierunku bestii, raniąc ją lodowym soplem. Rozwścieczony smok zionął lodowym podmuchem, lecz w ostatniej chwili Tomek utworzył za pomocą kostura barierę ze śniegu. Poczuł okropny chłód przenikający przez całe jego ciało. Zdecydował się zaatakować. Pchnął różdżkę z całej siły do przodu, ale w tym samym momencie smok wyzionął. Promienie spotkały się w połowie drogi i wybuchając wytworzyły tak silną falę, że ta zepchnęła chłopaka z góry w niebo.
Tomek czuł, że spada i za chwilę uderzy w ziemię. Spadł na miękką powierzchnię. Otworzył oczy i zorientował się, że leży na swoim podwórzu, które jest już całe odśnieżone, a kilka metrów przed nim stoi bałwan. Bałwan nietypowy, bo bez głowy, która leżała obok nieszczęsnej śnieżnej figury. Wyglądało na to, że ktoś potraktował bałwana łopatą w jego bezbronną głowę. Tomek wszedł do domu, pytając o godzinę.
- Jest osiemnasta, nie wiem, jak można dziesięć godzin odśnieżać jedno podwórko - odpowiedział mu tata.
- A co się stało z bałwanem? - zapytał Tomek.
- Mówisz o tych dwóch kulach na naszym podwórku? Spytaj siebie, to ty je ułożyłeś i uderzałeś łopatą. Nie za stary na to jesteś? - odparł tata.
Po zebraniu faktów w jedną całość Tomek stwierdził, że w zimie każdą pracę można zamienić w przygodę i wywnioskował, że po całym dniu zmagań należy mu się odpoczynek.
Łukasz Całka, IIIG
III miejsce
...
Zastanawialiście się, jak to jest patrzeć z innej perspektywy? Z perspektywy innej osoby? Na ogół świat jest mało empatyczny, przeważnie na pierwszym miejscu jestem "ja". Wydaje mi się, że czas świąt jest czymś w rodzaju wyjścia z rutyny. Jest to okres nadziei, w którym każdy może podarować małą cząstkę szczęścia nie tylko rzeczą materialną, ale i samym sobą, swoją obecnością.
Nie do końca wiem, kim jestem. Czasami mam wrażenie, że jestem małym, nietrwałym płatkiem śniegu. Czuję, że mam wielką wyobraźnię i to dzięki niej funkcjonuję. Wiem, że mam wielką moc, mogę obserwować ludzi. To wspaniałe istoty! Bardzo często ich widuję. Są różni. Czasami gubią się w swojej rzeczywistości. Wtedy jest mi ich żal. Nawzajem zadają sobie dużo bólu, a co najgorsze - są pamiętliwi. Rzadko wybaczają.
Pamiętam obraz chorego chłopca na wózku. Należał do niewielu szczęśliwych ludzi, których spotkałem. Wokół niego panował wesoły gwar spowodowany obecnością innych ludzi. To miłe - zobaczyć uśmiech na twarzy chłopca, dla którego los nie był zbyt łaskawy.
Gdy właśnie tak podmuch wiatru unosił mnie nad ziemią, wylądowałem w oknie domu dziecka. Każdy z podopiecznych z wielką nadzieją przyglądał się prószącemu śniegowi. Patrzyli na mnie jak na ducha świąt.
Oczywiście widuję również osoby potrzebujące pomocy. Ciężko jest mi pogodzić się z faktem, że nic nie zdziałam.
Żyję ciągłym snem i jestem niezależny. Zawsze byłem sam i nie potrzebowałem nikogo. Zdarza się również, ze zostaję wyrwany z tego snu... Coś mną szarpie i spadam na dół. Z lekkiego płatka śniegu zamieniam się w ciężki kamień. Tak jakby bogowie rzucali mnie na ziemię z całą siłą. Wtedy niestety wiem, że jestem tylko rośliną.
Budzę się z krzykiem i widzę rozmazane twarze. Jakieś ruchy, lecz za mgłą. W pamięci zostają mi jakieś urywki tamtych zdarzeń. W moich snach nie zapominam o nich całkowicie. Po przebudzeniu kojarzę twarze. Choć nie ukrywam, że zamknięty w swoim ciele wolałbym z niego wyjść i dalej oglądać świat jako wędrujący płatek śniegu.
Życie jest bardzo kruche, lecz nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę.
~Olek, chory na autyzm
Kornelia Kurdziel, IIIG
Wyróżnienie specjalne
Z pamiętnika 10-latki
1 grudnia 1939
Jestem Zosia i postanowiłam napisać pamiętnik. Mama powiedziała, żebym zaczęła pisać. Mam dopiero 10 lat i do końca nie rozumiem, dlaczego mam to robić, ale powiedziała, że w przyszłości może stać się to czymś bardzo cennym, poza tym uznała, że jak będę pisać, będę miała czym się zająć i będzie mi łatwiej znosić wojnę. Mama uważa, że mam talent pisarki i często, gdy mnie przytula i gdy się razem modlimy prosi Boga, bym miała w przyszłości szansę wykorzystania moich umiejętności.
Od małego mama bardzo dba o mnie i mój rozwój, we wszystkim pomagała mi razem z tatą. Byliśmy bardzo szczęśliwi, ale później wybuchła wojna i tata wyjechał, nie widziałyśmy go od połowy września. Bardzo za nim tęsknię. Mama mi mówi, że już niedługo wszystko wróci do normy i będziemy znowu radośni, ale nie wiem, czy to prawda. Kiedyś słyszałam jej rozmowę z babcią, mama bardzo płakała, babcia zresztą też. Odkąd taty nie ma, wszystko stało się smutne. Widzę, że mama nie chce przy mnie płakać, ale wiem, że bardzo się martwi. Gdy pytam babcię lub mamę o tatę, one mówią tylko, że wszystko będzie dobrze, gdy pytam, gdzie on jest - milczą lub mówią, że dowiem się, jak będę starsza. Gdy chodziłam do szkoły, pani wychowawczyni mówiła, że jestem bardzo dojrzała jak na swój wiek, mama też mi to powtarzała, więc czemu nie chcą mi powiedzieć co z tatą?
Codziennie na ulicy widzę ludzi uciekających, płaczących i rannych. Widzę też jak inni ludzie zabijają i biją... nie rozumiem tego, ale mama nie chce mi tego wytłumaczyć i mówi, że mam zamknąć oczy. Kiedyś zapytałam babcię, kim są ci ludzie, którzy giną, czy są to bandyci czy złodzieje? Babcia ze łzami w oczach odpowiedziała, że to nie są ani bandyci ani złodzieje. Powiedziała, że to ludzie, którzy kochają Polskę i chcą, by to cierpienie ustało, nazwała ich patriotami. Zapytałam, czy ona kocha Polskę i czy chce końca wojny. Ona przytuliła mnie mocno do siebie i opowiedziała mi, czym tak naprawdę jest wojna, kto to jest patriota i dlaczego Polska jest dla niej taka ważna. Gdy skończyła, spytałam, czy jeżeli ja, ona i mama też chcemy końca wojny, czy to znaczy, że zginiemy. Ona uśmiechnęła się przez łzy i odpowiedziała:
- Bóg ma nas w swej opiece. Jeżeli będziesz się często modliła o pokój, to ten pokój nadejdzie, ale na razie musimy być ostrożne, dlatego zapamiętaj, musisz zawsze słuchać mnie i mamy, bo obie chcemy dla ciebie jak najlepiej.
15 grudnia 1939
Dzisiaj spadła duża ilość śniegu, jest zimno, aż strach wyjść z mieszkania. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, są to moje ulubione święta. W poprzednich latach uwielbiałam moment, kiedy całą rodziną: ja, mama, tata, babcia i dziadek siadaliśmy przy świątecznym stole. Te święta jednak nie będą tak wyglądały, mój dziadek zmarł w marcu tego roku. To właśnie w dzień śmierci dziadka tata wziął mnie na kolana i wytłumaczył, czym jest śmierć, uświadomił mi, że dziadek już nie wróci. Jednak powiedział, że chociaż go nie ujrzę nigdy więcej, on zawsze będzie w moim sercu. Powiedział też, że żeby dziadkowi było łatwiej dostać się do nieba, muszę się za niego bardzo modlić... tak też zrobiłam. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Nikt się nie uśmiechał z wyjątkiem mamy, która przez łzy pocieszała babcię. Teraz, w czasie wojny, babcia często mówi do mamy:
- Jak dobrze, że Stasiu ( bo tak miał na imię mój dziadek) tego nie widzi, tyle bólu, tyle cierpienia, on zawsze był wrażliwy na ludzkie cierpienia.
Mama wtedy odpowiada, że dziadek jest w lepszym świecie i całuje babcię w ręce.
22 grudnia 1939
Na dworze ogromny mróz, ogromne ilości śniegu. Zostały dwa dni do wigilii, jednak nie będzie ona wyjątkowa. Podsłuchałam dzisiaj rozmowę babci i mamy, obie bardzo płakały, czytając jakąś gazetę. Babcia uspokajała mamę, która bez opamiętania chodziła po pokoju, próbując czymś zająć ręce, jednak co mama wzięła w dłonie, nieudolnie upuściła, bardzo krzyczała: "Przemoc nigdy nie będzie rozwiązaniem!" W pewnym momencie wybiegła, nie zwracając na mnie uwagi i zamknęła się w łazience. Słyszałam jak płacze, ale bałam się odezwać. Babcia, wychodząc z kuchni, wzięła mnie na ręce, następnie posadziła na kolana, po czym powiedziała, że tata nie przyjedzie na święta. Było mi smutno.
- Ale skoro nie przyjedzie na wigilię to kiedy? - zapytałam.
- Tata już nie przyjedzie - odpowiedziała cicho babunia.
- Jak to?- zapytałam.
Babcia szlochała. Nagle w drzwiach pojawiła się mama, podeszła do nas i mocno mnie ścisnęła.
- Tata nie żyje - powiedziała cicho, przytulając mnie.
Nic nie rozumiałam, ale też o nic nie pytałam, czułam, jak po policzkach spływają mi łzy, jak najmocniej ścisnęłam mamę, a potem babcię i szeptem powiedziałam:
- Chociaż nigdy więcej go nie ujrzymy, on na zawsze zostanie w naszych sercach.
24 grudnia 1939
Dzisiaj wigilia. Inna niż poprzednie. Nie było dużej, pięknej choinki, tylko parę gałązek świerku, nie było 12 potraw, tylko grzybowa, pewnie nie było by nawet jej, gdyby mama nie miała suszonych grzybów z zeszłej jesieni. Był jeden bochenek chleba, który zdobyła babcia. Nigdy chleb mi tak nie smakował jak tamtego wieczoru. Nakryć na stole było tyle, co zawsze: dla mnie, dla mamy, dla babci, dla dziadka, dla taty i dla zbłąkanego wędrowca, ale tylko trzy były zajęte.
Nie było wesołych kolęd, tylko symboliczna "Cicha noc", która brzmiała tak pięknie, jak nigdy. Pojawiły się jednak prezenty: babcia dostała piękny szal, z materiału, który mama kupiła jeszcze przed wojną, mama dostała śliczny pierścionek, który był w naszej rodzinie od kilku pokoleń, ja zaś dostałam trochę czekolady w papierowej paczuszce. Przed uroczystą kolacją gorąco modliłyśmy się o pokój i za dusze naszych bliskich zmarłych. Po rozpakowaniu prezentów odmówiłyśmy różaniec i poszłyśmy spać.
14 stycznia 1940
Dzisiaj moje urodziny, a równocześnie niedziela. Skończyłam już 11 lat. Mama i babcia obiecały mi, że wyjdziemy dzisiaj ulepić bałwana i porobić aniołki w śniegu. W tym roku nie mogłam sama wyjść, a mama i babcia nie miały czasu, by wziąć mnie pod opiekę. Jednak dzisiaj po południu wyszłyśmy na dwór. Było bardzo zimno, ale mama odpowiednio mnie ubrała, dała mi sweter, który dostała od taty kilka lat temu, był on bardzo ciepły. Poszłyśmy do parku, mama z babcią usiadły na ławce, a ja bawiłam się niedaleko ich. Nagle podszedł do nich mężczyzna, wydawało mi się, że kiedyś go już widziałam. Zaczął krzyczeć coś w języku niezrozumiałym dla mnie. Przypatrywałam się tej sytuacji z odległości. Nagle usłyszałam krzyk mamy. Chciałam podbiec, ale babcia mnie zobaczyła i dała wyraźny znak, abym się schowała. Zrobiłam to, bo obiecałam jej, że zawsze będę jej słuchać. Mężczyzna złapał mamę za włosy i uderzył w twarz. Babcia chciała go odepchnąć, jednak to on ją popchnął tak, że upadła. Bardzo się bałam, nie wiedziałam, co mam zrobić. Nagle spostrzegłam, że w parku jest ktoś jeszcze. Była to grupka młodych panów, mieszkających niedaleko nas. Szybko do nich podbiegłam i powiedziałam, co się dzieje. Jeden z nich został ze mną i schowaliśmy się za drzewem, reszta pobiegła na ratunek mamie. Byli pewni, że im się to uda, ponieważ ich było trzech, a Niemiec sam. Podbiegli, obezwładnili Niemca, jeden z mężczyzn krzyknął do osoby, która napadła moją matkę:
- Rozumiesz po polsku?
Zapadła cisza. Mężczyzna, który nam pomógł, przyłożył do głowy Niemca pistolet i krzyknął:
- Mów psie, bo ci łeb ustrzelę!
- Rozumiem - odpowiedział przestraszony mężczyzna.
- Jakim prawem napadasz na kobietę z matką i dzieckiem? - pytał Polak.
Niemiec milczał.
- Za to co zrobiłeś, należy ci się śmierć - dodał nasz obrońca.
Krzyknęłam:
- Stój!
Wyrwałam się panu, który mnie pilnował i wbiegłam tuż przed Niemca, broniąc go od pocisku z pistoletu.
- Nie zabijaj go ! Nie jesteś taki jak oni! Przemoc nigdy nie będzie rozwiązaniem!
Polak kazał mi się odsunąć. Krzyczałam dalej:
- Chcę pokoju! Dziękuję za uratowanie mamy, ale nie możesz go zabić!
- Dlaczego? - zapytał polski mężczyzna, zaskoczony mym zachowaniem.
- Dzisiaj moje urodziny, modliłam się, by nie widzieć na oczy żadnej śmierci, obiecałam sobie, że nigdy więcej nie pozwolę, by ktoś zginął w mojej obecności. Błagam! Nie zabijaj go!
Polak opuścił broń i odsunął się. Niemiec jednak nie odważył się wstać. Klęczał przede mną płacząc i dziękując, ale również przepraszając. W tym czasie reszta panów opatrzyła moją mamę i babcię, następnie odprowadzili nas do domu. Niemca zostawiliśmy w tym samym miejscu. W drodze do domu jeden z naszych wybawicieli wziął mnie na barana i zapytał:
- Dlaczego chciałaś darować życie temu Niemcowi? przecież wyrządził Ci krzywdę.
- Człowiek nie ma prawa odbierać życia drugiemu człowiekowi. Nie chciałam, by przeze mnie stał się pan mordercą. Życie to najpiękniejszy dar, jaki dał nam Bóg. My, ludzie, nie powinniśmy go nikomu zabierać.
- Jesteś małą dziewczynką, my mamy po dwadzieścia lat, ale ty jesteś mądrzejszą od niejednego z nas. Kto cię tego wszystkiego nauczył?
- Mój tata.
- A gdzie on teraz jest?
- W lepszym świecie...
- Rozumiem. Mój też mnie opuścił.
- Nie... pana tata nigdy pana nie opuści, on na zawsze pozostanie w pana sercu.
Chłopak zdjął mnie ze swych ramion, zdjął beret i powiedział, że jestem wzorem dla niego i innych Polaków walczących o wolność. Poprosił bym opiekowała się mamą i babcią oraz żebym nigdy się nie zmieniała...
20 stycznia 1940
Dzisiaj rano ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam, ponieważ mamy ani babci nie było w domu. Sama nie wierzyłam własnym oczom. Przede mną stał mężczyzna z ogromną paczką. Był wyraźnie zziębnięty, zresztą trudno się dziwić, zima jest bardzo surowa w tym roku. Słyszałam, że w jakimś miejscu Polski doszło do temperatury -40 stopni Celsjusza. Nastąpiła straszna zima i to jeszcze w czasach wojny.
W drzwiach stał ten sam Niemiec, który zaatakował nas kilka dni wcześniej. Nie odważył się nawet podnieść głowy i spojrzeć mi w oczy, zostawił paczkę i odszedł. Zawołałam:
- Stój!
On odwrócił się, schylił do mnie i powiedział zdanie, które da mi satysfakcję do końca życia:
- Przepraszam za to, że was zaatakowałem, nie miałem prawa! Może ty, młoda panno, twoja matka i babka będziecie w stanie mi kiedyś wybaczyć. Niech Bóg ma ciebie w opiece, ja jestem twoim dłużnikiem i przysięgam ci, że żaden Polak z moich rąk nigdy więcej nie zginie, a i innych będę buntował przeciwko Hitlerowi. Tak mi dopomóż Bóg.
Po tych słowach odszedł. Chwyciłam paczkę i zabrałam do domu. Było w niej wiele jedzenia, czekolady, słodyczy, o których nie mogłam nawet pomarzyć, wiele leków oraz opatrunków, a także ubrania. Gdy mama wróciła, opowiedziałam jej co się wydarzyło. Wróciła ona wtedy do sytuacji sprzed paru dni i powiedziała, że to co zrobiłam, było bardzo odważne i szlachetne. Powiedziała też zdanie, które na zawsze utkwiło mi w głowie:
- Pamiętaj, nie ma złych ludzi, są tylko ludzie zagubieni.
15 lutego 1940
Od miesiąca przyjmujemy do domu rannych Polaków i biednych, potrzebujących pomocy. Babcia zachorowała. Za oknem ogromny mróz, dochodzi do temperatur poniżej -40 stopni Celsjusza, ogrzewanie w naszym domu padło, nie mamy pojęcia co zrobić. Leki się kończą, ciepłe swetry i koce nie wystarczają, a ludzi w potrzebie coraz więcej. Postanowiłam poszukać ratunku. Poszłam do parku, w którym spotkałam Niemca.
- Co Pan tu robi? - zapytałam.
- Pamiętasz nasze spotkanie w zeszłym miesiącu?
- Oczywiście - odpowiedziałam.
- Od tamtej pory codziennie tu przychodzę i liczę na twoje przyjście. Chciałbym ci się odwdzięczyć i naprawić moje winy względem twojej rodziny - rzekł Niemiec z poważnym wyrazem twarzy.
- Ma Pan jeszcze leki? Potrzebuję też czegoś, dzięki czemu będę mogła ogrzać dom.
- Wracaj do domu. Przyjadę najpóźniej wieczorem ze wszystkim, co potrzebne - powiedział odchodząc.
Tak też zrobił. Przywiózł leki, jedzenie, koce i pościele oraz naprawił ogrzewanie. Moja matka rozmawiała z nim i powiedziała, że nieważne jest, jaki był, ale jaki się stał.
- Odnalazłeś w sobie dobro. Niech Bóg Cię błogosławi - rzekła.
Przyznaję, była to dla mnie bardzo trudna zima. Straciłam ojca, ale nie poddałam się, bo to najgorsze, co można zrobić. Nie można być obojętnym, trzeba być wrażliwym na ludzkie cierpienie, nakarmić biednych, pomóc rannym. To był dla mnie najlepszy prezent, przyjemniej jest dawać niż brać. Nikomu nie życzyłabym, aby musiał walczyć o życie swoje i swojej rodziny. Wojna to najstraszniejsza rzecz jaka istnieje, bo człowiek zabija swego brata. Zaczęłam doceniać to, co mam i pomagać tym, dla których los nie był tak łaskawy jak dla mnie.
Alina Jurek, IIIG
Wyróżnienia
Bałwanek Olaf
W pewnej wsi mieszkała dziewczynka o imieniu Irenka. Była bardzo samotna, ponieważ była jedynaczką. Rodzice byli zapracowani i zajmowała się nią Niania.
Był to koniec stycznia i właśnie zaczął padać śnieg. Irenka postanowiła iść na dwór i ulepić bałwana. Z kamieni zrobiła mu oczka, z marchewki nosek i z gałązki rączki. Nazwała go Olaf i wyobraziła sobie, że on żyje i mówi.
Zrobiło się ciemno i Niania zawołała Irenkę do domu. Gdy wrócili do domu rodzice, opowiedziała im o bałwanku, lecz oni nie słuchali. Dziewczynka zauważyła spadającą gwiazdęi zażyczyła sobie, by Olaf ożył i bawił się z nią.
Następnego dnia poszła na dwór. Zdziwiła się, ponieważ nigdzie nie było bałwanka. Wnet usłyszała głos, który śpiewał piosenkę.
- Kto tam jest? - zawołała.
- Hmmm... No cóż, nie domyślasz się? Przecież to ja, Olaf - zawołał głos, a po chwili z krzaków wyczołgał się bałwanek.
Irenka przestraszyła się troszeczkę, lecz po chwili przypomniała sobie, że właśnie tego sobie życzyła.
- No... cześć - powiedziała nieśmiało.
- Masz może jakieś ciastka? - spytał bałwanek - bo strasznie jestem głodny.
Irenka pobiegła do domu i wyjęła z szafki ciastka, po czym wróciła do Olafa.
_ Proszę, jedz na zdrowie.
- O, dziękuję ci. A może chcesz zobaczyć mój dom? - spytał.
- Tak, bardzo - odpowiedziała z radością.
Olaf zaprowadził ją za krzaczki. Jego dom był bardzo przytulny. W rogu była zaspa, która służyła za łóżko, na środku stały dwie skrzynki i duża zaspa w kształcie lodu. Przez cały tydzień bawili się tam.
Pewnego wieczoru mama powiedziała jej, że przyjeżdża kuzynka Agnieszka. Irenka powiedziała to Olafowi, a on odparł:
- No trudno, będziesz przychodziła tylko, żeby mnie nakarmić.
Nazajutrz przyjechała Agnieszka. Dziewczynki bawiły się codziennie na dworze.
Pewnego dnia bałwanek powiedział, że chce poznać kuzynkę. Następnego dnia był ciepły dzień oraz Walentynki. Dziewczynki piekły z Nianią pierniczki. Irenka powiedziała Agnieszce o Olafie, ale ona nie uwierzyła. Poszły za krzaki, lecz nie było tam nic prócz kupki brudnego śniegu, marchewki i kamyków.
Tego samego dnia Agnieszka wyjechała, a Irenka znów została sama.
Agata Wiśniewska, IG
Szaty królowej Zimy
Mam na imię Sebastian. Mam szesnaście lat. Wychowują mnie ciocia i wujek. Są oni moją jedyną rodziną, którą mam na tym świecie. Mój tata zmarł, zanim jeszcze się urodziłem. Był urzędnikiem i nie miał nigdy czasu dla rodziny. Mama była ogromnire ciepłą i uczuciową osobą. Zmarła, gdy miałem siedem lat.
Opowiem wam o mojej niesamowitej przygodzie. Każde święta Bożego Narodzenia są dla mnie niezwykłe, jednak tamte były najniezwyklejsze.
Ciocia obudziła mnie. Ubrałem sweter z wyszytym świętym Mikołajem, zjadłem śniadanie, później szukałem ozdób. Ciocia zajmowała się przygotowaniem koloacji wigilijnej, a wujek wybrał się po choinkę i zapewne po prezenty.
Wreszcie nadszedł wieczór. Drewno dopalało się w kominku, choinka była już ubrana, kolacja czekała na stole. Poszedłem czekać na pierwszą gwiazdkę. Minęło pół godziny i pojawiła się. Ciocia mówiła mi, że kiedy pojawi się pierwsza gwiazda, spełni się życzenie, które pomyślę. Zażyczyłem sobie, aby poznać moją mamę.
Stałem tam jeszcze przez chwilę i wpatrywałem się w tą gwiazdę, jednak po chwili wróciłem do domu. Tam czekały już prezenty. Szybko wziąłem mój, ale nie rozpakowałem go, ponieważ ciocia zaczęła dzielić już opłatek. Po podzieleniu się zasiedliśmy do stołu.
Po kolacji pobiegłem z prezentem do swojego po0koju, jednak zamiast go rozpakować, znowu wpatrywałem się w tą jedną gwiazdę. Po jakimś czasie usłyszałem dźwięk zegara, który wybijał północ.
Nagle pojawiła się postać o śnieżnobiałych włosach, jasnej cerze i w szacie święcącej, jakby pokrytej szronem. Stałem jak osłupiały, aż ciszę przerwał jej niesamowity głos.
- Witaj, Sebastianie. Jestem królową Zimą i przybyłam tu, aby spełnić twoje życzenie.
Po tych słowach nie myślałem ani chwili dłużej, czy to sen, czy jawa, tylko odpowiedziałem jej:
- Nie traćmy czasu, królowo.
Na co ona odpowiedziała uśmiechem i zawinęła mnie w swoją szatę, która okazała się magiczna i przeniosła nas do innego wymiaru. Zobaczyłem jakąś postać. Od razu rozpoznałem moją mamę. Miała piękne, brązowe, długie włosy, delikatną i zarumienioną twarz, była średniego wzrostu. Zobaczywszy mnie, uśmiechnęła się, na co odpowiedziałem tym samym. Kiedy tak na nią patrzyłem, uznałem, że jej twarz jest stworzona do uśmiechu. Po chwili podeszła do mnie i mnie przytuliła. Jej dotyk był ciepły i delikatny. Do przytulania też chyba była stworzona. Zaraz potem przemówiła niezwykle ciepłym głosem.
- Sebastianku, jak dobrze móc zobaczyć się z tobą twarzą w twarz. Tak bardzo było mi cię brak.
- Mamo, mi też ciebie brakowało. Myślałem o tobie codziennie. Mam do ciebie tyle pytań i tyle ci do powiedzenia.
- Dobrze, ja więc dam wam tyle czasu, ile będziecie potrzebować - odparła z uśmiechem królowa Zima. - W tym świecie czas nie upływa - dodała.
A mama i ja rozmawialiśmy bardzo długo. Byliśmy tacy szczęśliwi, bardzo zbliżyliśmy się do siebie, jednak po pewnym czasie zaczęło brakować tematów do rozmowy i czułem, że niedługo będziemy musieli się pożegnać. Zima zauważyła, że nie rozmawiamy już o niczym sensownym, więc postanowiła zakończyć nasze spotkanie.
- Sebastianie, czas już wracać, nie możecie spędzić tu wieczności.
Słysząc te słowa, podbiegłem do królowej Zimy i zerwałem jej pelerynę, dzięki której się tam znalazłem, nałożyłem ją na siebie i mamę, po czym znaleźliśmy się w naszym rodzinnym domu. Mama była w szoku, zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, zauważyliśmy katastrofalne skutki mojego desperackiego kroku. Na zewnątrz nie było śniegu, była bezkresna pustynia. Uświadomiłem sobie, że zabierając szatę królowej Zimie pozbawiłem ją jej mocy. Przez chwilę mama spoglądała na mnie surowym wzrokiem, lecz po chwili wrócił jej miły wyraz twarzy.
- Sebastianie, nie sposób jest wyrazić, jak będziemy się czuć znów, będąc daleko od siebie, jednak należy oddać pelerynę Zimie. Pomyśl o cioci i wujku, którzy martwią się i cierpią teraz. Czy nie tęsknisz również za nimi?
- Mamo, masz zupełną rację, więc musimy się pożegnać.
- Kocham cię, synku. Pozdrów ode mnie ciocię i wujka.
Nałożyłem szatę królowej Zimy na mamę. Ona wróciła do swojego świata, a po chwili mój świat wrócił do normy. Zaraz potem królowa Zima stanęła przede mną, uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała:
- Za rok znów pozwolę ci spotkać się z matką, tylko jeśli obiecasz, że takie coś się nie powtórzy.
Od tego dnia, co roku, wraz z ciocią i wujkiem życzymy sobie tego samego i spotykamy się z moją mamą.
Pamiętajcie więc, aby mieć marzenia i wierzyć w ich spełnienie, choćby miały one spełnić się za pomocą magii.
Julita Szymańska, IG
Pozostałe teksty
Po drugiej stronie
Cześć, mam na imię Łucja i chciałabym wam opowiedzieć pewną historię.
Rok temu zdiagnozowano u mnie białaczkę. Nie rozumiałam, co się dzieje, dopóki nie poznałam doktora Adama.
Leżałam w szpitalu już chyba tydzień i wtedy do mojego pokoju wszedł doktor. Zapytał, jak się czuję, a ja odparłam, że gdyby nie to, że leżę w szpitalu, wszystko byłoby świetnie. Z zasmuconą miną szybko wyszedł. Spojrzałam na mamę, a ta zapłakana powiedziała, iż musi już wracać do domu i równie szybko wybiegła.
Wieczorem znowu odwiedził mnie doktor. Na początek zaproponował mi, żebym mówiła do niego po imieniu - zgodziłam się. Usiadł na taborecie i ze spuszczoną głową powiedział, że mam białaczkę. Nie miałam zielonego pojęcia, co to za choroba, zapytałam więc, co to oznacza. Z prawie niewidocznym uśmiechem odpowiedział, że niestety jest to choroba śmiertelna. Spanikowana zapytałam, czemu się uśmiecha. Spojrzał na mnie z przerażeniem i wybiegł. Zniesmaczona, ze łzami w oczach zasnęłam.
Rano obudził mnie Adam. Powiedział, że musi mnie zabrać na badania. Po drodze zapytałam, czy wypuszczą mnie do domu na święta, w końcu są już za tydzień. Spoglądając w bok, wyraźnie dał mi do zrozumienia, że w tym roku nie zasiądę wraz z rtodziną do wigilijnego stołu. Nie dając po sobie poznać, że ta wiadomość mnie zasmuciła, odparłam, że będą jeszcze inne święta. Doktorek pod nosem mruknął, że ich nie dożyję. Udałam, że tego nie słyszałam, ale w głębi duszy czułam strach. Od tej pory cały czas powtarzałam rodzicom, że ich bardzo kocham...
Dwa dni po tych badaniach do mojej sali z opanowaniem wszedł Adam. Zdziwiło mnie tylko to, że przyszedł w nocy. Podszedł do mojego łóżka i powiedział, że nadszedł już czas.
- Czas na co?! - zapytałam przerażona.
- A jak myślisz? - odparł.
Spoglądając w bok opowiedziałam mu o tym, że chciałam w przyszłości mieć trójkę dzieci - Kajetana, Maję i Elę, że chciałam zostać architektem, że miałam mieszkać w willi, ale nic z tego nie będzie. Odwróciłam gwałtownie głowę i spojrzawszy mu w oczy, zadałam pytanie:
- Czy ty jesteś Śmiercią?
Przełknął ślinę i odparł:
- Spotkamy się na starość, do zobaczenia.
I wyszedł.
Następnego dnia oznajmiono mi, że w nocy odszedł pan Alfons, stary zgred z sali obok i że moje wyniki znacznie się poprawiły. Poinformowano mnie także o zmianie mojego lekarza prowadzącego. Ze szpitala wyszłam po tygodniu.
Dziś, w Wigilię Bożego Narodzenia, cieszę się z tego, że mogę być znowu w domu z rodziną i przyjaciółmi. Staram się korzystać z każdego dnia, szczególnie w okresie zimy, w okresie, w którym wyzdrowiałam. Jednak wiem, że z Adamem spotkam się na starość...
Aleksandra Mróz, IG
Opowieści zimowe
Zima kojarzy się z sankami
i lepionymi bałwankami.
Gdy śnieg pada i jest biało,
piję ze swoją mamą ciepłe kakao.
Patrzę, jak świat jaśnieje
i na śniegu szaleję.
Szaleństwo to również bitwa na śnieżki
i przyklejanie bałwankowi marchewki.
Gdy już zimniej mi się robi,
wracam do domu na pierogi
i spoglądam przez okno na moje bałwanki
i czekam na następny wypad na sanki.
Czekam, aż będę rzucać śnieżkami
i do domu wracać z mokrymi spodniami.
Zima taką piękną porą jest,
że zabawa jest the best.
Natalia Kowalska, IG
Zima w Wałdowie
Idzie zima!
Dziadek pod szyję się zapina.
Idzie zima! Śnieg się sypie!
Adaś przez okienko łypie.
Śnieg się sypie! Mróz tu przyszedł!
Dawid bez czapki by nie wyszedł.
Mróz już przyszedł!
Ale zimno! Zimno ale!
Kowal kupił cztery szale...
Gdzie on teraz je pochowa?
O! Zmalał problem, jeden zjadła Pawła krowa!
Jula z Radkiem i Nowisiem na sanki się wybrali,
Amandę siedem razy zapraszali,
ale ona się nie zjawiła...
hałda śniegu ją przykryła!
Iza z Hanią Tymka śniegiem obrzuciły.
Było to tak: za rogiem się ukryły,
niespodziewanie wyskoczyły,
Sikorka w bałwanka przemieniły!
Agnieszka z Olą w spokojnych warunkach czas spędzały,
książki o zimie z zapałem czytały.
Bartek z Kacprem na nartach jeździli,
o mało się nie zabili.
Zza okienka Paweł to wszystko obserwował,
nie wyszedł na dwór, niestety - chorował.
Jula, Radek i Nowiś, gdy z sanek wrócili,
do Dawida zadzwonili.
W czwórkę chorutkiego Pawła odwiedzili.
To na nogi go postawiło,
rzekł dziarsko: "Zdrowie do mnie wróciło!"
Bo czasem potrzeba niewiele,
by uczynić człowiekowi tak wiele.
Teraz w piątkę do lasu wyruszyli,
bitwę na śnieżki tam urządzili,
potem do domku Julki zawędrowali,
herbatę z cytryną tam dostali.
Szybko się ściemniło,
więc fajnie w gacka się bawiło.
Takie przygody zima do Wałdowa przyniosła,
uśmiech, ciepło, radość w nasze serca wniosła.
Wierszyk ten moim przyjaciołom dedykuję.
Za to, że jesteście, bardzo dziękuję!
Julia Opala, IIG
Opracowała: Małgorzata Kowalewska
W poprzednim numerze zaproponowałam książki dla młodzieży, tym razem coś dla młodszych, choć i starsi na pewno nie zanudzą się przy lekturze.
Hans Christian Andresen: Dziewczynka z zapałkami
Działo się to w ostatnią noc przed Nowym Rokiem, bardzo chłodną i śnieżną. Ludzie, załatwiając ostatnie sprawunki, przemykali ulicami w radosnych nastrojach, czynili sobie noworoczne postanowienia i składali życzenia spotykanym znajomym. Pod jednym z domów stała samotna, mała dziewczynka, która miała na sobie tylko cienką sukienkę. Bose nóżki stały na śniegu i marzły - z domu dziewczynka wyszła wprawdzie w starych trzewikach, ale jeden zgubiła, uciekając przed pędzącym wozem, drugi natomiast zabrał jej jakiś urwis i podrzucając wysoko, zniknął w ciemnościach. Dziewczynka miała ze sobą całe naręcze zapałek, które próbowała sprzedać, ale nikt nie chciał ich od niej kupować...
Astrid Lindgren: Boże Narodzenie w Bullerbyn
Zbliża się Boże Narodzenie. W Bullerbyn dzieci z zapałem pomagają w przygotowaniach. Wystawiają ptakom snopki owsa, pieką pierniczki i jadą do lasu ściąć cztery choinki - jedną dla zagrody Północnej, jedną dla Środkowej, jedną dla Południowej i jedną dla dziadziusia. W powietrzu unosi się zapach pierników, laku do lakowania prezentów i wszystko jest tak piękne i świąteczne, że aż brzuch może od tego rozboleć. I wreszcie nadchodzi Wigilia...
Karol Dickens: Opowieść wigilijna
Opowiadanie Karola Dickensa nawiązuje do Wigilii Bożego Narodzenia. Pokazuje przemianę skąpca Ebenezera Scrooge'a, zachodzącą w czasie nocy wigilijnej. Jest on samotnikiem, nielubiącym ludzi, a dbającym jedynie o pomnażanie swojego majątku. W noc wigilijną ukazuje mu się duch Jakuba Marleya - jego zmarłego partnera w interesach, cierpiącego pod ciężarem łańcucha win, który wykuł sobie za życia. Ta wizyta ma uchronić Scrooge'a przed podobnym losem. Początkowo nieufny, Ebenezer zmienia zdanie pod wpływem wizyt kolejnych duchów: Ducha Dawnych Świąt Bożego Narodzenia, Ducha Obecnych Świąt i Ducha Świąt Przyszłych. Pokazują one bohaterowi sceny z jego życia - przeszłego, teraźniejszego i przyszłego. Przerażony wizją samotnej śmierci, Scrooge pojmuje beznadziejność takiego trybu życia i nastawienia do innych ludzi, staje się z powrotem szczodrym, serdecznym człowiekiem, jakim był za młodu, przed śmiercią siostry, jedynej - jak się zdawało - osoby, która kiedykolwiek się o niego troszczyła.
Małgorzata Musierowicz: Noelka
Bohaterką jest Elka Stryba, która wskutek niespodziewanego biegu wydarzeń w wigilijny wieczór podejmuje pracę jako Aniołek - towarzyszka Gwiazdora (wielkopolskiego Świętego Mikołaja) i wraz z nim chodzi po domach, wręczając dzieciom prezenty. Pozwala to jej, trochę za bardzo skupionej na sobie dziewczynie, inaczej spojrzeć na świat i swoich najbliższych. W postać Gwiazdora wciela się Tomek Kowalik. Oboje, Gwiazdor i Aniołek, przemierzają w wieczór wigilijny dzielnice Poznania w celu rozdania prezentów dzieciom. Podczas wielu odwiedzin spotykają ich różnego rodzaju przygody, które wpływają na ich spojrzenie na świat i na swoją najbliższą rodzinę. Długi wspólny wieczór pozwala im również odkryć, że - choć nigdy wcześniej się nie widzieli - darzą się nawzajem sympatią i wzajemnie się rozumieją.
Opracowała: Agata Wiśniewska
Piosenki świąteczne - ponadczasowe, zawsze na topie... Również polskie...
- Let It Snow! Let It Snow! Let It Snow! - Dean Martin
- Dzień jeden w roku - Czerwone Gitary
- Last Christmas - Wham
- Driving Home For Christmas - Chris Rea
- Mistletoe And Wine - Cliff Richard
- All I Want For Christmas Is You - Mariah Carey
- Na całej połaci śnieg - Anna Maria Jopek, Jeremi Przybora
- Czekam już rok (Hymn Pocztówki do Świętego Mikołaja 2009)
Opracowała: Julita Szymańska
Trendy! 9 hitów sezonu jesień-zima 2014/15
Sprawdź, co jest modne w sezonie jesień-zima 2014/15. Oto 9 hitów, które musisz mieć!
- Połysk - Tej jesieni bądź sroczką i zaopatrz się w ubrania i dodatki z połyskujących tkanin, zdobione cekinami, dżetami itp.
- Przeźroczystości - Ażury, koronki i transparentne tkaniny fantastycznie (na zasadzie kontrastu) komponują się z typowo jesiennymi dzianinami, skórą czy futrem.
- Wzory - W tym sezonie stawiamy na mocne printy: geometryczne, artystyczne (mazy, pop-art), zwierzęce (wąż). Wciąż modny jest wojskowy kamuflaż. Op-artowskie nadruki to złudzenia, trójwymiarowość, abstrakcja, kalejdoskop, ciekawe faktury i kontrastowe zestawienia kolorów.
- Oversize - Obszerne płaszcze i peleryny to najmodniejsze okrycia wierzchnie sezonu jesienno-zimowego. Jeśli wolisz bardziej dopasowane formy, postaw na oversize'owy detal, np. ogromną etolę.
- Futra - Jak każdej zimy, triumfy święcą futra (również sztuczne!). Zwracają na siebie uwagę ekstrawaganckimi krojami i intensywnością kolorów.
- Kożuchy - Ogłaszamy wielki powrót kożuchów! Jeśli 4 sezony temu zainwestowałaś w kożuszek, teraz będzie jak znalazł.
- Dzianina - Wełniane swetry, obszerne płaszcze, golfy itp... Dzianinę będziemy nosić od stóp do głów, najlepiej w jednym kolorze, o tym samym splocie i przeskalowanych krojach.
- Powrót lat 60. - Zgodnie z duchem tamtych lat nosimy dziewczęce trapezowe sukienki, krótkie dopasowane płaszcze i minispódniczki o linii A, bluzeczki z kołnierzykami, płaszcze pudełkowe.
- Mocne kolory - W zimnych miesiącach kolorami przywołujemy lato. Nosimy czerwień, zieleń, róż, niebieskości, pomarańcze i odcienie żółtego. Dla równowagi bardziej zimowe – biel, czerń, srebro, złoto i szarości.
Opracowała: Natalia Kowalska
Aktywna zima
Zima to pora, kiedy pogoda za oknem często nie ułatwia aktywności fizycznej, dlatego przedstawiam kilka dyscyplin sezonowych oraz całorocznych, które pozwolą na utrzymanie dobrej formy.
Saneczkarstwo
Sanki same nie jeżdżą, trzeba im pomóc. Sprawiając radość sobie i przyjaciołom można pociagnąć sanki - to doskonała zabawa i wysiłek fizyczny. Oczywiście później następuje zamiana - to my siadamy, a ktoś ciągnie sanki.
Łyżwiarstwo
Łyżwiarstwo szybkie, łyżwiarstwo figurowe, hokej na lodzie, a może po prostu rekreacja. Wszystkie formy łyżwiarstwa sprzyjają zapewnieniu odpowiedniej ilości aktywności fizycznej. Wystarczą łyżwy, które można wypożyczyć oraz lodowisko. Trochę ostrożności przy pierwszym kontakcie z lodem i świetna zabawa wynagrodzi pierwsze upadki.
Pływanie
Nie trzeba pływać na czas, nie trzeba być najlepszym, ważne, żeby pływać dla własnej satysfakcji i zabawy. Kraulem, grzbietem, motylkiem czy żabką - można pływać każdym stylem. Pływanie nie tylko jest świetnym sposobem na zachowanie formy, ale również poprawia odporność, dodatkowo działa świetnie na kręgosłup.
Aerobic
Nie tylko dla dorosłych, nie tylko dla kobiet - aerobic jest dla wszystkich. Proste ćwiczenia i wiele powtórzeń. Można ćwiczyć na różne sposoby, może to być na przykład taniec połączony z ćwiczeniami czyli zumba. To nie tylko wysoce wskazana aktywność fizyczna, ale też świetna zabawa!
Opracowała: Katarzyna Wiśniewska
Łańcuch choinkowy z serduszek
Łańcuch z serduszek może być ciekawą odmianą dla łańcucha z kółeczek! Aby go wykonać, potrzebnych jest kilkadziesiąt pasków kolorowego papieru (1x10cm) i zszywacz.
Należy zszyć ze sobą dwa paski papieru, wywinąć, uformować serce i połączyć je na dole, następnie dołożyć inne dwa paski i zszyć ze sobą. Potem znowu uformować serce, połączyć na dole, dodać dwa paski, zszyć - i tak dalej...
Łańcuch może być jednobarwny lub kolorowy. Efekt rewelacyjny!
Zawieszka "Bałwanek" z kapsli
Bałwanki z recyklingu? Czemu nie! Można powtórnie wykorzystać nikomu niepotrzebne kapsle po napojach. Aby wykonać takiego bałwanka, potrzebne są: trzy kapsle, biała farba akrylowa, dwa markery wodoodporne (czerwony i czarny), kolorowa wstążka, guziczek i mocny klej (najlepiej na ciepło, z pistoletu).
Kapsle należy pomalować od środka białą farbą akrylową i połączyć je w pionie, sklejając ze sobą klejem. Do zewnętrznej strony kapsli trzeba przykleić tasiemkę zakończoną pętelką, która będzie zawieszką. Na pierwszym kapslu należy narysować oczy, nos i buźkę, a na drugim guziczki. Bałwana ozdabia się "szalikiem" wykonanym z kolorowej wstążki lub wełny, z przyszytym guzikiem.
Zawieszka z pokarmu dla ptaków
To ważne, żeby być wrażliwym na los ptaków zimujących w Polsce - na pewno chętnie dokarmimy je na święta. Tym razem przygotujemy przysmak dla ptaszków. Zawieszka z pokarmu dla ptaków może być zarówno stołówką dla ptaków, ale i wspaniałą ozdobą choinki stojącej na zewnątrz.
Produkty: foremki do ciasteczek, 3/4 szklanki mąki, 1/2 szklanki wody, 3 łyżki miodu płynnego, 1 opakowanie żelatyny, 4 szklanki pokarmu dla ptaków, wstążka, słomka do napojów.
Wykonanie
Do mąki należy dodać wodę, miód i żelatynę i dobrze je ze sobą wymieszać, połączyć to z pokarmem dla ptaków i znów dokładnie wymieszać, a następnie mieszaninę przełożyć do foremek na ciastka. W każde "ciastko" trzeba włożyć kawałek słomki, która utworzy dziurę do przewiązania wstążki. Należy zostawić tak na trzy godziny, a potem wyciągnąć je z formy, usunąć także rurki, zostawić do całkowitego wyschnięcia na noc. następnego dnia, przeciągając przez dziurkę kawałek tasiemki, można powiesić "ciasteczko" na gałęzi choinki.
Opracowały: Natalia Kowalska, Julita Szymańska
- Wydry morskie w czasie snu trzymają się za łapki, żeby się nie rozdzielić.
- Turkucie podjadki są najgłośniejszymi zwierzętami świata. Ich głos można usłyszeć z odległości 0,5 kilometra.
- Hipopotamy są rodziną blisko spokrewnioną ze świniami.
- Istnieją nieśmiertelne meduzy. Meduza Benjamina Buttona nie ma mózgu, żołądka, centralnego układu nerwowego, oddechowego, żadnego krążenia, posiada natomiast pewną zdolność: dojrzały, dorosły osobnik potrafi nagle cofnąć się do formy pierwotnej, zamienić się w polipa lub całą gromadę małych meduzek. Na tym właśnie polega nieśmiertelność tego organizmu. Cykl tych transformacji sprawia, że życie meduzy nie zostaje przerwane, nie umiera ona, jedynie zmienia formy. Proces ten mógłby odbywać się w nieskończoność. Mógłby, teoretycznie, jednak w rzeczywistości większość osobników w końcu kiedyś umiera.
- Najstarszy bumerang na świecie odkryto w Polsce w Jaskini Obłazowej w Karpatach. Jego wiek szacuje się na ponad 30 tysięcy lat.
- Pierwsze parasole były używane w starożytnym Egipcie około 4 tysięcy lat temu. W Chinach ok. 400 r.n.e. parasole wykonywane były z natłuszczonego papieru. Parasol został spopularyzowany w Europie przez Greków.
- Amerykanin Robert Pershing Wadlow do dziś pozostaje najwyższym znanym człowiekiem na świecie. Osiągnął wzrost 272 cm i wagę 222 kg.
- Croissant - popularny rogalik z ciasta francuskiego, wcale nie jest wymysłem Francuzów. Jedna z legend mówi, że swój kształt w postaci półksiężyca rogaliki zawdzięczają naszemu rodakowi - Jerzemu Franciszkowi Kulczyckiemu.
Opracowała: Agata Wiśniewska
Jasio pisze list do świętego Mikołaja: "Chciałbym narty, łyżwy, sanki i grypę na zakończenie ferii świątecznych".
Jasio mówi do mamy:
- Mamusiu, chciałbym ci coś ofiarować pod choinkę.
- Nie trzeba, syneczku. Jeśli chcesz mi sprawić przyjemność, to popraw swoją jedynkę z matematyki.
- Za późno, mamusiu. Kupiłem ci już perfumy.
Fąfarowie przygotowują się do wieczerzy wigilijnej. W pewnej chwili Fąfarowa pyta męża:
- Czy zabiłeś już karpia?
- Tak, utopiłem go.
Kolega pyta Fąfarę:
- Czy w tym roku kupiłeś coś pod choinkę?
- Owszem, udało mi się kupić stojak.
Przed świętami św. Mikołaj rozdaje prezenty na ulicy. Jaś, po otrzymaniu jednego z nich, mówi:
- Święty Mikołaju, dziękuję ci za prezent.
- Głupstwo - odpowiada święty Mikołaj. - Nie masz mi za co dziękować.
- Wiem, ale mama mi kazała.
Dwóch chłopców spędza noc przed wigilią u dziadków. Przed pójściem spać klękają przed łóżkami i modlą się, a jeden z nich ile sił w płucach woła głośno:
- Modlę się o nowy rowerek, modlę się o nowe żołnierzyki, modlę się o nowy odtwarzacz dvd...
Starszy brat pochylił się i szturchnął go mówiąc:
- Dlaczego tak krzyczysz? Bóg nie jest głuchy.
Na to chłopiec:
- Nie, ale babcia jest.
Przyjaciel pyta Fąfarę:
- Jak minęły święta?
- Wspaniale! Żona serwowała mi same zagraniczne potrawy.
- Jakie?
- Barszcz ukraiński, fasolkę po bretońsku, pierogi ruskie i sznycel po wiedeńsku z kapustą włoską.
Przedszkolak pyta kolegę:
- Co dostałeś na Gwiazdkę?
- Trąbkę.
- Mówiłeś, że dostaniesz lepsze prezenty!
- To super prezent! Dzięki niej zarabiam codziennie złotówkę!
- W jaki sposób?
- Tata mi daje, żebym przestał trąbić!
Po świętach Bożego Narodzenia do psychiatry przychodzi mały Jasio i mówi:
- Panie doktorze, z moim tatą jest coś nie w porządku. Przed kilkoma dniami przebrał się za starego dziadka i twierdził, że nazywa się św. Mikołaj!
Opracowała: Hanna Rzepka