Czerwiec 2014r.
Ostatni tegoroczny numer "Dzwonka" przekazujemy Wam z serdecznymi życzeniami radosnych i bezpiecznych wakacji pełnych podróży, przygód i wrażeń :)
REDAKCJA
Pożegnanie
Ten numer jest ostatnim numerem "Dzwonka" w naszej wałdowskiej, gimnazjalnej karierze. My - czyli Emilia, Julka i Kasia - żegnamy się już ze Szkołą...
Z tej okazji powstał tekst, który usłyszeliście na naszym pożegnalnym Balu Gimnazjalnym w wykonaniu Pana Piotra Dulczewskiego.
Żegnamy się ze Szkołą miło i wesoło
Podsumowanie całej klasy!!!
Gdy przyszliśmy w szkolne progi,
zaczęliśmy pokazywać rogi.
Pani Kowalewska talenty teatralne w nas odkryła
i wiele przedstawień z nami zrobiła.
Dyscyplinę w klasie trzymała,
nerwy poszarpane miała.
Teraz innych upomina,
a nas mile dziś wspomina.
Potem pani Marlena naszą wychowawczynią była,
ale krótko, bo zaciążyła.
W gimnazjum pani Maliszewska nas dostała.
W dorosłość wprowadzała, pouczała.
Na swych przedmiotach wiedzę piłowała,
ostatnie soki z nas wyciskała.
Głowę do interesów miała -
900 zł na wycieczce z kierowcą uhandlowała.
Teraz kończymy Gimnazjum w Wałdowie,
niech więc każdy się prawdy dowie.
Chłopcy myślą o Anecie, ona o nich NIE - jak wiecie.
Zawsze takt i grację miała,
dyplomacją się wykazywała.
Z nauczycielami pertraktowała,
klasówki przekładała.
Jaguś zawsze miły był,
ze wszystkimi w zgodzie żył.
Talent artystyczny miał,
Pana Tadeusza świetnie grał.
Każda dziewczyna Jagusia podziwiała
i w Nim się po cichu podkochiwała.
Iwo wszystkich denerwował,
na harcerza się kreował.
Inteligent był jak nic -
całe życie to jest pic.
Natalia milutka dla wszystkich była,
w Szkole dobrze żyła.
Klasową Stefą nazywana,
ogólnie lubiana.
Kasjusz bzykiem do Szkoły jeździł,
ściągi w piórniku mieścił.
Na lekcjach czasu pilnował -
zegarmistrzem się mianował.
Paulina za Sylwkiem na przerwach ganiała,
miłość dobrze pielęgnowała.
Pewnie o tym nie wiecie,
że dobre torty piecze.
Szymon z filozofią nauczycieli się nie godził,
często w konflikty różne wchodził.
Znał swe prawa, cwany lis,
obowiązków prawie nic.
Paulina zwierzęta zawsze kochała
i dobrze się nimi opiekowała.
Klimek - chłopak był uczynny,
lecz niestety mało pilny.
Chętny zawsze do roboty,
wpadał w szkolne kłopoty.
Karolina poważna była,
po książkach rysować lubiła.
Na wioskę przyjeżdżała,
o znajomych nie zapomniała.
Ola w sprawach klasy udziału nie brała,
mało w pamięci się zapisała.
Bartek to chłopak morowy.
Na wszystkich zbiórkach zawsze gotowy.
Mapy drukował, trasy planował,
wszystko dokładnie fotografował.
Pewnie zostanie super żołnierzem,
od prezydenta nagrodę odbierze.
Wiktor opinię miał klasowego dziwaka,
ale prawda nie jest taka.
Z boku w kąciku sobie stał,
dowcipy fajne o życiu miał:
a to, że siostra mu życie rujnuje
i opinię w rodzinie mu psuje,
i to, że się kocha w Anecie skrycie
całe swe szkolne życie.
Mirka przyjaciółki ceniła,
zawsze blisko się kręciła.
Julia chciała w klasie wieść prym, lecz niestety - jak wiecie -
nie dane to było tej kobiecie.
O swoje interesy dobrze dbała,
za nauczycielami w kółko latała.
Gry komputerowe uwielbiała,
zwolnienia z WF-u często dawała.
Nikola kolarstwo zaciekle trenowała
rano i wieczór, mało spała -
o 5:00 wstawała
i wyścigi po Polsce urządzała.
Sandra zawsze u Anety boku,
nie odstępowała jej na żadnym kroku.
Łukasz kolegów we wsi wielu miał,
nauczycielom na nerwach grał.
Nosił koszulki niecenzuralne,
a kości miał kruche i marne.
Kasia potrzebę dobrych ocen miała,
rano i wieczór "dziobała".
W szkole się nie nudziła
i chętnie do niej chodziła.
Integrować klasę chciała,
lecz niestety nie zdołała.
Emilia była "Dzwonka" szefową,
dużo pisała z głową.
W konkursach z polskiego zawsze udział brała,
oceny pozytywne za to dostawała.
Ona na piękną się zrobiła
i aparat założyła.
Alicja świetnie się uczyła,
fenomenalna z angielskiego była.
Na lekcjach spokojnie sobie siedziała
i nikomu nie przeszkadzała.
Do Mateusza należało ostatnie zdanie.
Zawsze aktywny, gotowy na zawołanie.
Lubili Mateusza nauczyciele,
bo rozluźniał na lekcjach nerwową atmosferę.
Sebastiana każdy znał,
on dobrze w tenisa stołowego grał.
Chemii nie lubił,
bo w chemicznych obliczeniach często się gubił.
Sebi cichy był i skryty,
lecz dla dziewczyn znakomity.
Ziętarka dzikie pomysły miała,
kulkami na lekcjach bombardowała.
Dobre kontakty nawiązywała
i przez to świetnie ściągać umiała.
Zabawną piosenkę przygotowano dla nas
W dniu zakończenia roku szkolnego Koleżanki z klasy II G zaśpiewały tak...
(na melodię piosenki harcerskiej "Nie umieraj dżdżownico")
Jest Anetka taka mądra, że aż Wiktor Jej pożąda.
No i Kamyk - taki punk, nie podskoczysz Mu na bank.
Jeszcze Mater - kobol wielki na meczu sprzedaje żelki.
Jaguś - Jarkiem nazywany - przez nas szczerze jest kochany.
Będzie smutno, będzie smutno
będzie smutno, będzie smutno
tu bez Was...
A Nikola znów medale, że Jej się nie nudzi wcale.
Barti taki jest cudowny, druh przyboczny mało skromny.
Klimek ściągał całe życie, robił to szybko i skrycie.
Paulinka lubi pieski bardzie, niż Ewa niebieski.
Będzie smutno...
Paula z Sylwkiem - taka para! Ona dla Niego za stara...
Iwo taki ciut przymały, do skarpet nosi sandały.
A Emilia cicha jest, z ministrantem kręci fest!
Sebaś - chłopak silny jest, gdy był mały, przeżył chrzest.
Będzie smutno...
Łukasz Rzekęć rudym włosem czaruje bardziej, niż głosem.
Ala nasza taka mroczna, Katarzyna jakaś skoczna.
Sandra z Mirką na Wałdowie, ciągle Im chłopaki w głowie.
Zdjęcia cykać lubi Ola, robi to już od przedszkola.
Będzie smutno...
U Kasjusza kiedyś Danka - doił ją każdego ranka.
Karolina z psem gdzieś lata, a naprawdę lubi kwiata.
Ola wcale się nie uczy, no bo po wsi wciąż się włóczy.
Na igrzyskach Natalia lata i nie lubi swego brata.
Z Julii kawał jest kobiety, bardzo lubi jeść kotlety.
Będzie smutno...
My zaśpiewaliśmy Koleżankom i Kolegom kończącym Szkołę w zeszłym roku
Przypomnijmy...
(na melodię "Kolorowych jarmarków")
Gdy spojrzymy hen za siebie, w tamte lata co minęły,
pomyślimy o Wałdowie, by przypomnieć sobie:
tych przyjaciół ukochanych, nauczycieli oddanych
i wycieczki nasze wspólne.
Wtedy życie było cudne, ale już nie ma go.
W mej pamięci na stałe - szalalalala,
Pan Dulczewski zostanie - szalalalala,
Występy teatralne - szalalalala,
Kabarety niemoralne.
Imprezy wyśpiewane - szalalalala,
Dyrektora oczy zapłakane - szalalalala,
Krzyki pani Kowalewskiej - szalalalala,
Wymogi pani Maliszewskiej.
Tych lekcji polskiego - szalalalala,
Spojrzenia anielskiego - szalalalala,
Anglistki kochanej - szalalalala,
I W-F-istki zadbanej.
Świętego Wojciecha - szalalalala,
Była z niego pociecha - szalalalala,
Lekcji muzyki - szalalalala,
Była wrzawa, były krzyki.
Opracowała: Katarzyna Rzepka
Czy i w jakim stopniu lektura książki A.Kamińskiego "Kamienie na szaniec" wpłynęła na twoje przekonania i postawę życiową?
Lektura "Kamienie na Szaniec" jast jedną z nielicznych, którą przeczytałem z wielkim zapałem. Z pewnością do tej pory żadna z książek tak bardzo nie wpłynęła na moje przekonania i postawę życiową jak właśniie ta.
Przykładem na to jest moje postrzeganie patriotyzmu. Dzięki lekturze zrozumiałem, że patriotyzm to nie tylko walka zbrojna za Ojczyznę. Zacząłem bacznie śledzić ważne wydarzenia w kraju. Czytam wiadomości o Polsce. Zrozumiałem, co to jest tożsamość narodowa. Poczułem się Polakiem. Dziś śpiewanie hymnu narodowego, czy wywieszanie flagi narodowej nie uważam już za śmieszne, lecz za dojrzałe świadectwo kultywowania tradycji patriotycznej.
Kolejnym przykładem na to, że lektura wpłynęła na moje przekonania i postawę życiową jest sposób ukazania miłości i przyjażni. Dziś miłość i przyjaźń to chwilowe zauroczenie. Ludzie są nieufni, egoistyczni. Nastawieni na "branie". Kiedyś znaczeni tych słów było ogromne: "miłość do grobowej deski", "oddać życie za przyjaciela". To właśnie są wartości, którymi zacząłem się kerować w życiu.
Po przeczytaniu książki zwróciłem również uwagę na pojęcię "dóbr materialnych". Kiedyś ludzie żyli bez wygód. Mieli tylko najpotrzebniejsze przedmioty i potrafili być szczęśliwi. Dziś, kiedy panuje doba komputerów, gier, gadżetów, różnych zbędnych rzeczy. Powoduje to frustrację, zazdrość i niechęć do drugiego człowieka. Zrozumiałem to i teraz większą uwagę skupiam na ludziach, nie na przedmiotach.
Również jeden z głównych bohaterów, Zośka, wpłynął na moje przekonania i postawę życiową. Wrażliwy, łagodny samotnik. Skryty. Nie szukał towarzystwa kolegów. Jednak wojna sprawiła, że odnalazł w sobie cechy przywódcy. Swoją postawą sprawił, że ludzie ufali mu i bardzo cenili. Ja również posiadam podobne cechy charakteru i zrozumiałem, że nie trzeba być przebojowym i błyskotliwym, aby móc się wyróżnić i odnieść sukces.
Podsumowując, ta wspaniałą lektura, opowiadająca prawdziwe wydarzenia, w bardzo dużym stopniu wpłynęła na moje przekonania i postawę życiową o czym świadczą przytoczone przeze mnie przykłady.
Wiktor Pinuszewski, IIIG
Co to jest mądrość i jak ją zdobywamy?
Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, co to jest mądrość i jak ją zdobywamy? Otóż mądrość to zgromadzona, na przestrzeni lat, przez nas wiedza, a moja teza brzmi, że zdobywamy ją poprzez doświadczenie. Powtarzając różne czynności lub informacje, uczymy się ich oraz dążymy do ich doskonałości. Pierwszym argumentem na poparcie mojej tezy jest sytuacja bohatera Książki N.H. Kleinbaum, pt. "Stowarzyszenie Umarłych Poetów", Todda Andersona. Jest to uczeń akademii Weltona. Na początku roku szkolnego jest mu ciężko przystosować się do zdyscyplinowanych wymogó szkoły oraz do nowego środowiska. Jednak pomaga mu w tym nowy nauczyciel języka angielskiego. Profesor stosując nietypowe metody nauczania sprawia, że uczeń przełamuje swoje lęki i staje się bardziej otwarty na innych. Todd, dzięki profesorowi, zdobył doświadczenie, nie tylko z nowego przedmiotu, ale i doświadczeni w życiu. Zrozumiał, że nie powinien się tak w sobie zamykać, a otworzyć i przyjąć oferowaną mu przyjaźń.
Jako drugiego argumentu na poparci mojej tezy, użyję przykładu Mikaela Blomkrista, głównego bohatera książki Stiega Larssona, pt. "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet". Facet jest znakomitym dziennikarzem współredagującym gazetę "Millenium". Mikael pomimo swojego długiego stażu w zawodzie popełnił podstawowy błąd, umieszczając w artykule informacje niepoparte odpowiednimi dowodami. Został za to oskarżony o zniesławienie, gdyż obciążył publicznie pewnego faceta biznesa o nieuczciwe zdobywanie pieniędzy. W ramach kary zaprzestał redagować gazetę na okres pół roku oraz musiał zapłacić odszkodowanie. Na jego przykładzie mogę stwierdzić, że uczymy się na własnych błędach oraz doświadczenie, które zdobywamy, nie pozwoli nam ich ponownie popełnić, tak jak w przypadku wyżej wspomnianego bohatera.
Ostatnim argumentem na poparcie mojej tezy jest rozwój przemysłu i technologii na całym świecie. Ludzie od zarania dziejów zdobywali wiedzę i gromadzili doświadczenie. Małymi krokami zbliżali się do coraz nowszych odkryć. Przez te wszystkie lata urodziło się i zmarło wiele genialnych i uzdolnionych osób, którym zawdzięczamy to, co mamy dzisiaj. Przytoczę tu przykład Marii Skłodowskiej-Curie. Polska wynalazczyni Polonu i Radu. Gdyby nie jej geniusz, upór i doświadczenie z dziedziny chemii tablica Mendelejewa byłaby uboższa o te pierwiastki. Właśnie dzięki takim ludziom możemy dzisiaj jeździć samochodami, czy oglądać telewizję. Gdyby nie oni, żylibyśmy dzisiaj zapewne zupełnie inaczej.
Podsumowując podane argumenty, mogę stwierdzić, że doświadczenie jest niezbędne do gromadzenia wiedzy i nauki. Jeżeli nie doświadczymy czegoś na własnej skórze, nie będziemy tego w stanie w pełni zrozumieć. Tak jak powiedział Leonardo da Vinci: "Mądrość jest córką doświadczenia".
Emilia Wardulińska, IIIG
Zosia i przyjaciele (część II)
Minęło parę tygodni. Przyroda doslownie wybuchnęła. Pąki kwiatów przemieniły się w przepiękne, kolorowe, kuliste bomby, a liście przystroiły gołe dotychczas gałązki w urocze, zielone sukienki. Zosia i jej trzy przyjaciółki nadal nie znalazły właściciela psiaka imieniem Robinson.
Zwierzak nie rozpaczał jednak z tego powodu. Utył już nieco i zaufał dziewczynkom. Przywiązał się do nich. Zosię, Martę, Klementynę i Żabkę zauroczyl do tego stopnia, że nie kupowały już wyszukanych słodyczy, zadowalając się jedną tabliczką gorzkiej czekolady na tydzień, tylko zaopatrzenie dla Zwierzaczka. Zakupiły czerwoną obróżkę, smycz i legowisko. Żabka przyniosła mu również trochę zabawek - pluszaki, piszczałki i gryzaki z wczesnego dzieciństwa.
Wszystko do tej pory wskazywalo na to, że właściciel już się nie odnajdzie. Nie pomogły ulotki ani ogłoszenia w internecie. A jednak...
W pewne ciepłe, lipcowe popołudnie rozległ się dzwonek do drzwi domu Zosi, ktorej adres podany był na ulotce. W progu stał młody chłopak, prawdopodobnie w wieku zosinej paczki. Przedstawił się oniemiałej dziewczynie.
- Witam panienkę - ucałował Zosię w rękę. - Jestem Michał. Trzy tygodnie temu, przejeżdżajęc rowerem przez kilka wsi, transportowałem zwierzaczka ze schroniska do domu mojej cioci. Przepraszam, że nie zgłosiłem się wcześniej. Po prostu nie wiedziałem, od której wsi zacząć.
- Dobrze, rozumiem, ale wiesz, nie mogę oddać psa bez dowodu. Masz może jakieś zdjęcie, dokument ze schroniska?
- I jedno i drugie. Proszę, zobacz.
Zosia dokładnie oberjrzała podane przez chłopaka papiery. Na zdjęciu był Robinson z Michałem, a w tle widać było budynek schroniska. Dokument podbity był pieczęcią i złożony zostal na nim podpis dyrektora schroniska. Dziewczyna była już pewna, że Robinson trafi do swego właściciela. Cieszyła się, że piesek odnalazł swego pana, ale wiedziała, że będzie tęsknić za Robinsonem. W oczach zakręciły się drobne jak ziarenka piasku łzy, jednak nawet tak drobne kropelki w szafirowoniebieskich zosinych oczach zobaczył Michał.
- Przywiązałaś się do tego psiaka, prawda? - zapytał ciepło.
Chwila milczenia.
- Tak... i ja, i moje przyjaciolki... no... ale trudno. Przecież ty jesteś właścicielem.
- Nie, dokladnie moja ciocia. Ona się tu przeprowadza, ja też. Będziemy mieszkać w domu po mojej prababci, w lesie, ktory rozciąga się za sadem. Mozesz... możecie, ty i twoje przyjaciółki, odwiedzać nas czasami. Tylko dopiero w sierpniu, gdy się tu sprowadzimy.
- Naprawdę?
- Tak, oczywiście. Zresztą, od września będę tu chodził do szkoły. Fajnie będzie mieć jakichś znajomych.
- Dziękuję, myślę, że przyjaciół nigdy nie jest za wiele.
Tak narodziło się między nimi koleżeństwo, a ono z kolei dało radość.
Ciąg dalszy nastąpi...
Julia Opala, IG
Przygoda z dawnych lat
Działo się to wszystko bardzo dawno temu, za czasów księżniczek, rycerzy i króli. Góry były nie zdobyte, a ziemie nie podbite. Na każdym kroku czyhały jednak niebezpieczeństwa. Przeczytajcie wspomnienia z pamiętnika "Czarnej owcy".
Byłam "czarną owcą" wśród moich rówieśniczek. Moja mama bardzo mnie kocha, jednak mimo wszystko, myśląc o dziewczynce, liczyła chyba na coś innego. Nie nosiłam typowych kobiecych sukienek, lecz ubierałam się w spodnie mojego ojca. Były po prostu wygodniejsze do wspinaczki po drzewach i bieganiu po leśnych ścieżkach. W takich wyprawach zawsze towarzyszył mi Ryszard, mój najlepszy przyjaciel. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Kiedyś mój tata opowiedział nam o Chlodwigu, władcy Franków. Otóż Chlodwig widząc, że zaczyna przegrywać z Alamanami, plemieniem germańskim, począł modlić się do Pana Boga i wygrał! Opowieść ta tak bardzo mi się spodobała, że zaczęłam marzyć o tym, aby w przyszłości zostać takim władcą jak Chlodwig, tak ufnym i pokornym Bogu. Powiedziałam o tym Ryszardowi. Rysiu powiedział mi, że aby zostać władcą, należy najpierw uczyć się w szkole. Poprosiliśmy więc mojego kuzyna Rufusa, który uczęszczał do szkoły parafialnej, aby nauczył nas czytać, pisać i liczyć oraz władać mieczem. Nauka tak bardzo mi się spodobała, że nie zawsze znajdowałam czas na doskonalenie się w domowych obowiązkach. Oczywiście, dużo pomagałam mamie, ale nieumiejętnie i niezdarnie. Mama załamywała ręce. Jednak poważne problemy zaczęły się, gdy skończyłam piętnaście lat. Rodzice zaczęli szukać dla mnie narzeczonego. Bardzo tego nie chciałam, nie byłam gotowa na ślub. Próbowałam porozmawiać o tym z moimi rodzicami. Mówiłam, że sakrament małżeństwa to zbyt poważna sprawa i że żadnego kandydata nie darzę sympatią, a co dopiero miłością. Mama i tata nie słuchali. Wybrali mi kandydata i wyznaczyli datę zaślubin. Byłam zagubiona. Modliłam się o rozwiązanie tej sprawy.
W równoległym czasie do tych wydarzeń rozpoczęła się wojna z krasnoludami. Król Karol rozkazał, aby wszyscy młodzieńcy zgłosili się do brygady rycerskiej. Mój przyjaciel Ryszard i Rufus musieli wybyć ze wsi. Wtedy wpadłam na wspaniały pomysł! Wczesnym rankiem zerwałam się z łóżka. Wybiegłam w koszuli na dwór i jednym susem znalazłam się pod oknem Ryszarda. Zapukałam trzy razy. Okno otworzyło się, wskoczyłam do środka.
- Niech będzie pochwalony! - rzekłam na powitanie.
- Na wieki wieków! Co się stało, Sofijo? - zapytał mnie Ryszard.
- Wymyśliłam, że pojadę z wami na wojnę!
Ryszard patrzał na mnie z zaskoczeniem. Długo milczał. W końcu powiedział:
- Wiem, że jesteś silna i twarda, ale wojna to nie miejsce dla kobiety.
- A ślub i własny dom to nie miejsce dla piętnastolatki - odpowiedziałam zła i zasmucona. - Całe lata ćwiczyłam władanie mieczem, walkę wręcz, tylko dlatego, żeby zostać sama, bez Rufusa i Ciebie, w domu... i jeszcze z mężem, którego nie kocham? Nie, nie, mój drogi.
- Sofijo, ja się tylko o Ciebie martwię. Nie chcę, aby stało Ci się coś złego.
Kłóciliśmy się jeszcze przez pewien czas. Rozumiałam obawy Ryszarda, byłam w głębi duszy zadowolona, że się o mnie martwi, ale nie mogłam tego pokazać. W końcu mi uległ.
Następnego dnia, koło południa, wszyscy chłopcy z naszej wsi byli gotowi do drogi. Wśród nich byłam również ja. Ubrana w kolczugę i w krótkich włosach niczym się nie wyróżniałam. Musiałam jednak uważać na moją mamę, która nosiła jedzenie dla wojowników. Ona mogła mnie rozpoznać. Serce mi się krajało, gdy myślałam o domu rodzinnym i o tym, jak bardzo smutna będzie moja rodzicielka. Zostawiłam jej list pod siennikiem, w którym wyjaśniłam moje odejście. Mama nie umiała czytać, lecz o pomoc mogła poprosić naszego sąsiada Ernesta, który niegdyś opanował tę sztukę. Napisałam w liście, że bardzo kocham rodziców i że bardzo ich przepraszam za moją ucieczkę. Wyjaśniłam również jej powody oraz opisałam uczucia, jakie towarzyszyły mi, gdy groziło mi małżeństwo z człowiekiem, którego nie kocham. Na końcu jeszcze raz przeprosiłam całą rodzinę, szczególnie mamę, poprosiłam rodziców o błogosławieństwo na wyprawę i o wybaczenie. Podpisałam się, a przy podpisie narysowałam jedną z naszych kur. Pomyślałam sobie: "Kto wie, może ten rysunek sprawi, że na twarzy matki pojawi się cień uśmiechu?".
Wyruszyliśmy. Przydzielono mnie do pięcioosobowego oddziału, razem z Ryszardem i Rufusem. Przywódcą został Tymozodiusz, brat Ryszarda. Do grupy należał również Karol, miejscowy pastuszek. Nikt prócz Ryszarda i Rufusa nie wiedział, że Bonifacy to tak naprawdę ja!
Jechaliśmy wozem przez Stary Las. Nagle, w krzakach koło dziedzińca, coś się poruszyło. Stanęliśmy. Cała drużyna nasłuchiwała. Każdy szmer wywoływał falę strachu, zimną i nieprzyjemną. Nagle na drogę wyskoczyło coś dużego. Było czarne i potężne, a sierść miało długą i posklejaną. Koń przestraszył się i stanął dęba. Karol z trudem go okiełznał. Ta duża, czarna kula zaczęła ze zwiększającą się prędkością biec ku nam. Dobyliśmy broni. Zwierzę podskoczyło i ciężko opadło na ziemię tuż przed naszym koniem. Koń przeląkł się i tym razem Karol nie zdołał go okiełznać. Ruszył galopem w jedną z odnóg drogi. Spadliśmy z wozu. Gdy otrząsnęłam się z upadku, dostrzegłam, że zwierzak chwycił Ryszarda za kaptur peleryny i zaczął targać nim na wszystkie strony.
- Ryszard!!! - krzyknęłam z przestrachem. Podniosłam się z ziemi i szybko weszłam na drzewo, rosnące obok drogi.
- Co ty chcesz zrobić?! - usłyszałam jakby z daleka głos Rufusa. - Bonifacy, złaś z drzewa!!!
Musiałam myśleć szybko. Z torby, w której miałam zapasy jedzenia, wyjęłam pieczone jaskółki. Nóżki ptaszków obwiązałam rzemykiem i spuściłam na dół. Była to przynęta. Rozbujałam ją tuż przed głową okropnego stwora. Zwierzak z początku nie zwracał uwagi na moje jaskółki. Zaczęłam tracić już nadzieję, gdy nagle... paskuda znieruchomiała, puściła Ryszarda i zupełnie jak mały, niewinny kotek poczęła bawić się ptaszkami, trącając je to jedną, to drugą łapą. Tymozodiusz i Rufus oniemieli. Kudłaty wielkolud natomiast cały czas bawił się w najlepsze. Przywiązałam koniec rzemyka do gałęzi i powoli zeszłam na dół. Podeszłam do mojego przyjaciela, który leżał na ziemi. Wyglądał na przestraszonego.
- Ryszardzie - mój głos drżał - czy wszystko dobrze? - zapytałam już nieco pewniej.
- Tak, Sofff... znaczy Bonifacy - odpowiedział. - Jak ty to zrobiłeś?
Jego wzrok przeniósł się z moich oczu na rozbawionego potwora, który teraz przypominał potulnego baranka.
- To... to przy pomocy Bożej jakoś się udało - odparłam.
Na mojej twarzy chyba pojawił się lekki rumieniec, więc szybko odwróciłam wzrok.
- Ej, może odejdźmy stąd, zanim się ten zwierz nie znudzi? - rzekł Tymodoziusz.
- Chodźmy tędy - Rufus wskazał na leśną ścieżkę.
Poszliśmy zatem. Po pewnym czasie oniemiałam z przestrachu.
- Stójcie! - wykrzyknęłam. - Nie ma z nami Karola... został na wozie...
Naradziliśmy się. Oczywiste było dla nas, że teraz najważniejsze jest odnaleźć naszego kompana. Wróciliśmy na miejsce, gdzie potwór zaatakował Rysia. Nie było tam już kudłacza, jaskółki jednak zostały, wzięłam je więc z powrotem. Nie wiadomo, czy kudłaty przyjaciel nie postanowi spotkać się z nami ponownie. Weszliśmy w drogę, w której zniknął powóz. Po pewnym czasie zauważyłam w krzakach kapelusz Karola. Kawałek dalej zobaczyłam koło od wozu, przy którym leżał nieprzytomny Karol.
- Karolek!!! Żyjesz? - Tymodozjusz z przejęciem podbiegł do niego.
Hałas, jaki spowodowaliśmy, biegając wokół Karolka sprawił, że ten się ocknął.
- Ty żyjesz! Jak ja się bałem, że nie żyjesz. Kto broniłby mnie w bitwach... - do oczu Tymodozjusza napłynęły łzy.
Teraz zrozumiałam, jaka ich przyjaźń jest wielka, jaką wielką moc ona ma. Jak wielką moc ma nasza przyjaźń, że nie baliśmy się wrócić po Karolka wiedząc, że możemy po drodze spotkać jeszcze kudłacza. Przyjaźń to cenny skarb. Przytoczę tu słowa pewnego filozofa: "Sobie wyświadcza dobrodziejstwo, kto je wyświadcza przyjacielowi".
Konia i wóz znaleźliśmy na pobliskiej polanie, przy strumieniu. Była to wyjątkowo malownicza polana, ozdobiona majowymi, różnobarwnymi kwiatami. Gałęzie niektórych drzew słaniały się ku potokowi kryształowo czystej wody. Usiedliśmy w trawie. Stary, rozłożysty dąb, stojący na środku polany, rzucał na nas cień. Z oddali dobiegał śpiew ptaków. Było tam zupełnie jak w bajce. Nie mogliśmy jednak dłużej zwlekać, ponieważ przed zmrokiem musieliśmy dotrzeć do grodu. Ruszyliśmy więc w dalszą drogę.
Gdy zaczynało zmierzchać, dotarliśmy do bramy grodu księcia Samuela, który objął tron po swoim ojcu, ponieważ ten ze względu na słabe zdrowie nie mógł już piastować urzędu króla. Kiedy przekroczyliśmy bramę, naszym oczom ukazał się ogromny rynek, zastawiony niezliczonymi straganami z najróżniejszymi rzeczami, od ryb, królików i kur po pięknie zdobione szlacheckie stroje i rzeźbione ozdoby. Dla nas, pochodzących ze wsi, było to niesamowite targowisko. Panowała na nim atmosfera porównywalna z kurnikiem: ktoś krzyczał, śmiał się, płakał, dało się słyszeć nawet poematy recytowane przez objazdowych artystów. Nagle poczułam, że ktoś pociągnął mnie mocno za rękaw. Odwróciłam się. Był to starszy pan o siwej, długiej brodzie i roześmianej twarzy.
- Młodzian Bonifacy? - zapytał staruszek.
- Tak, a to są moi druhowie: Karol, Ryszard i Tymodozjusz.
- Książe wysłał mnie po chłopców z południa. Jesteście ze wsi na południu, młodziki?
- Tak. W jakiej sprawie pan pragnie z nami porozmawiać?
- Chodźcie za mną szybko, muszę przydzielić was do waszych cel, w których będziecie mieszkać na czas wojny z krasnoludami.
Podążyliśmy za przygarbionym starcem. Oddaliliśmy się od rynkowego zgiełku i weszliśmy do ceglanego budynku koło stajni. Każdy z nas otrzymał osobną celę. Staruszek powiedział, abyśmy się porządnie wyspali, ponieważ następnego dnia, od samego rana, czekają nas ćwiczenia w walce mieczem. Gdy tylko się położyłam, od razu zasnęłam.
Obudziłam się bardzo wcześnie. Zegar wybił godzinę piątą, gdy postanowiłam wstać z łóżka. Ubrałam się, umyłam w drewnianej misce stojącej na toaletce i ostrożnie wychyliłam się za drzwi. Nikogo nie było w ciemnym i zimnym korytarzu. Dwa susy, trzy kroki i już znalazłam się przy wrotach budowli. Pchnęłam jedno ciężkie skrzydło, ozdobione płaskorzeźbami aniołków i wyszłam na plac. Nie było tam nikogo, prócz dwójki śpiących wartowników, którzy siedzieli na stołkach koło bramy. Chciałam wyjść właśnie przez nią, lecz opuszczona była dębowa krata. Postanowiłam obejść mury dookoła w celu znalezienia jakiejś dziury. Nie natrafiłam na otwór w murze, lecz na podkop wykopany przez miejscowego psa. Hyc, hyc... znalazłam się po drugiej stronie. Puściłam się biegiem jedną z leśnych ścieżek. Bardzo kocham świeże powietrze, dlatego taki spacer po nocy spędzonej w zakurzonym pokoju dobrze mi zrobił. Nagle usłyszałam pisk. "Co to?" - pomyślałam. Gdy tak stałam pogrążona w myślach, poczułam, że moją łydkę dotyka coś mokrego. Był to Pitoszop, mój ukochany psiak z rodzinnego domu.
- Pitoszop, Pitoszop, jak bardzo za tobą tęskniłam - wyznałam mojemu pupilkowi. - A co ty tu masz?
Na szyi zwierzęcia przymocowany był zwitek papieru, mokry od porannej rosy. Ostrożnie go rozwinęłam. Na kartce koślawymi i rozmazanymi literami napisane było: "Kochana córeczko! Matula się na Ciebie nie gniewa. Oczywiście, że Ci przebaczam i udzielam Ci błogosławieństwa. Poprosiłam Ernesta, aby nakreślił do Ciebie kilka tych ciepłych słów. Mam nadzieję, że Matka Boska będzie nad Tobą czuwać. Do zobaczenia moja Dziecinko! Matka".
Po przeczytani tego listu łza napłynęła mi do oczu, a serce zadrżało z bólu. Zatęskniłam za rodzicami, domem, okolicznymi stawami, lasami, polami... Ostatnie dni spędzone w domu wydawały mi się odległym wspomnieniem, jakby sprzed wielu lat, a było to zaledwie wczoraj. Z drugiej strony list ten bardzo mnie ucieszył, ponieważ teraz wiem, że mama mi wybaczyła i udzieliła mi błogosławieństwa. Kamień, ciężki kamień poczucia winy spadł mi z serca.
Moje rozmyślenia przerwał ten sam pisk. To zaniepokoiło mnie. Poszłam w stronę, z której dochodził hałas. Pitoszop kroczył koło mnie. Po chwili doszłam do szczytu małej górki, położyłam się na ziemi i obserwowałam. W dolince stały dwie roześmiane dziewczęta. Powodem ich pisków były prawdopodobnie pszczoły, latające wokoło kwiatów rosnących w lesie. Przyjrzałam się dokładnie dziewkom, ponieważ ich twarze wydawały mi się znajome. Rozpoznałam! Były to Penelopa i Izabela, moje przyjaciółki, o których chyba nie wspomniałam. Stanęłam za dużym bukiem, aby lepiej je zobaczyć. Penelopa niespodziewanie spojrzała w moją stronę. Szybko schowałam się, jednak chyba mnie zobaczyła. Na razie nie chciałam, aby ktoś dowiedział się o mojej tajemnicy. Oczywiście ufałam moim przyjaciółkom, ale przez przypadek, na przykład w żartach, mogłyby mnie zdradzić.
Stałam przestraszona za bukiem. Pitoszop położył się przy mojej nodze. Zdecydowałam się wychylić, aby zbadać, czy dziewczyny są jeszcze na polanie.
- A ktoś ty?! - krzyknęła Izabela, która niespodziewanie wyskoczyła przede mnie.
- Ja, ja... - zaczęłam mówić, jąkając się. - Ja jestem Bonifacy - rzekłam pewniejszym i niższym głosem.
- Doprawdy? Wyglądasz dziwnie znajomo - powiedziała Penelopa, bacznie się mi przyglądając.
- Ja też cię chyba kiedyś widziałam - dodała Izabela .
- Pochodzę z waszej wioski, jednak... - nie mogłam przecież skłamać, więc szybko dopowiedziałam - jednak to nie czas na rozmowy.
- Dobrze, dobrze, ale masz dziwnie delikatne rysy - powiedziała Izabela.
- Muszę już wracać, żegnam panienki!
Odwróciłam się i już miałam odejść, gdy Penelopa chwyciła mnie za koniec koszuli.
- Sofijo, my od dawna podejrzewałyśmy, że gdy tylko będziesz miała sposobność czmychnąć od wybranka, prędko to uczynisz.
- A ja to nawet domyśliłam się, gdy zniknęłaś, że wyruszyłaś razem z chłopcami - wtrąciła Izabela.
Teraz nie mogłam już dłużej się ukrywać. W końcu to moje przyjaciółki.
- Macie racje, wszystko prawda. Przepraszam, że nie powiedziałam wam wcześniej, ale po prostu im mniej osób wie, tym lepiej.
- Nie chowamy do ciebie urazy, dobrze ciebie rozumiemy - z uśmiechem rzekła Penelopa.
Postanowiłyśmy, że zaprowadzę je na rynek. Dziewczyny chyba nigdy nie były w takim miejscu, podobnie jak ja. Po drodze dowiedziałam się, że Izabela i Penelopa przyszły tu dlatego, że bardzo chciały być ze mną i resztą naszej paczki.
Weszłyśmy przez bramę. Była widocznie jeszcze wczesna pora, ponieważ na rynku stały zaledwie trzy stragany z królikami. Doszłyśmy do ceglanego budynku. Poprosiłam przyjaciółki, aby poczekały przed wejściem, ja natomiast weszłam do środka, przemierzyłam błyskawicznie korytarz i uchyliłam drzwi do pokoju Ryszarda. Ten spał jeszcze w najlepsze. To znak, że ćwiczenia się jeszcze nie zaczęły. Wróciłam do Izabeli i Penelopy. Moim oczom ukazał się zaskakujący widok. Dziewczęta rozmawiały z księciem! Rozpoznałam go, ponieważ słyszałam już opowieści o nim, a poza tym miał na głowie koronę.
- O, chłopczyku! Szybko przyprowadź mi swych kompanów, musimy zwołać ważną naradę! - zawołał książę na mój widok.
Nie czekając na nic pognałam do cel mych druhów i wyrwałam ich ze snu. Po chwili znaleźliśmy się wszyscy koło księcia. Ten ukłonił się Izabeli i Penelopie, żegnając je niczym damy dworu. Zaprowadził nas do sali rycerskiej. Było tam kilkudziesięciu rycerzy i kilkunastu wojowników takich jak my.
- Moi drodzy! Gońcy donieśli mi, że zbrojne oddziały krasnoludów z zachodu podążają na nasz gród. Prawdopodobnie czeka nas walka. Musimy sporządzić plan działania - powiedział książę.
Wielu rycerzy i wielu wojowników podawało propozycje walki, rozmieszczenia wojsk, itp. Ja nie byłam przekonana co do rozwiązania tego sporu w sposób tak brutalny. Nie dlatego, że bałam się walczyć, ale... ale wychodzę z założenia, że potyczka to ostateczność. Powoli zbliżyłam się do księcia.
- Książę Salomonie! Czy mogę o coś zapytać? - rzekłam nieśmiało do władcy.
- Ależ oczywiście młodziku, każdy pomysł się przyda.
- Czy krasnoludy żądają czegoś od nas w zamian za pokojowe rozwiązanie?
- Tak. Na początku naszego sporu żądały połowy tego grodu, dlatego, że pod murami części północnej znajdują się, jak twierdzą krasnoludy, złoża srebra, które jest dla nich cennym kruszcem.
- A czy te prośby są nadal aktualne?
- Myślę, że tak, ale oddanie połowy królestwa nie wchodzi w grę. Mój Ojciec budował gród własnymi rękami i...
- Rozumiem, Książę, szanuję pracę Twojego Ojca, ale ponad to ważne jest dla mnie uniknięcie bitwy. Spójrz na swoje oddziały, spójrz na każdego rycerza i wojownika, pomyśl o nich, pomyśl o ich rodzinach. Bitwy, wojny niosą śmierć i nie pochodzą od Dobrego Boga, ich matką jest nienawiść, zazdrość, rządza zysków, a nie troska o człowieka. Każdy z nas ma swoją historię i swoje życie, którego trzeba bronić, uważam, że gdy jest możliwość zawarcia pokoju, należy z niej skorzystać, chociaż spróbujmy.
W sali rycerskiej zapadło milczenie. Zauważyłam, że gdzieś z tyłu powstał starzec, ten sam, który zaprowadził nas wczoraj do naszych cel. Później sama nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Ten starzec zaczął klaskać, a za nim wstali i klaskali wszyscy pozostali. Książę powstał z tronu, uniósł dłoń, żeby uciszyć tłum i zwrócił się do mnie:
- Co chcesz począć?
- Mój panie drogi. Załatwmy to w sposób dyplomatyczny - odpowiedziałam.
Rozpoczęła się narada. Nagle drzwi sali rycerskiej otwarły się, a do środka wbiegł stróż bramy.
- Krasnoludy u wrót! - krzykiem oznajmił.
Ustalono, że Książę, Ryszard i ja wyjdziemy za bramę w celu negocjowania warunków pokoju. Kiedy dochodziliśmy do bramy, dało się słyszeć gwar. Za murem czekało chyba ogromne wojsko krasnoludzkie. Stróż wszedł na wieżę i z niej oznajmił brodaczom, że pragniemy rozwiązać spór pokojowo. Główny przywódca krasnoludów rozkazał, aby oddziały zaczekały ze szturmem.
Wyszliśmy za bramę. Serce biło mi jak młot. Wtem przypomniałam sobie, jak wojskom Chlodwiga pomógł Pan Jezus. Powiedziałam szeptem: "Jezu, ratuj".
Podszedł do nas krasnolud-przywódca.
- Słucham, jakie macie warunki? - zapytał skrzekliwym głosem.
- Szanowny panie, oddamy wam północną część grodu, tą, której pierwej żądaliście, a w zamian za to odwołacie szturm i będziecie płacić daninę na najuboższych mieszkańców - oznajmił Książę.
Krasnolud długo milczał, drapiąc się po głowie. Przywołał do siebie młodszego brodacza. Naradzili się chwilę, potem przywołał starca, z którym również rozmawiał szeptem. To oczekiwanie było straszne. Staliśmy bez broni przed uzbrojonym wojskiem, ale historia Chlodwiga dodawała mi otuchy. Teraz wszystko w rękach Pana. W końcu krasnolud rzekł:
- Zgoda, my również nie pragniemy wojny. Jeszcze dziś zawrócimy do naszego kraju. Po tygodniu przybędziemy tu z kilofami i wszystkimi narzędziami do pracy. Czy wam również odpowiada taka umowa?
- Odpowiada - odrzekł Książę i podał rękę przywódcy krasnoludzkich wojsk. Ten ją uścisnął.
Razem z Ryszardem weszliśmy na wieżę i patrzyliśmy, jak wielkie oddziały krasnoludów powoli znikają w oddali. Staliśmy tak w milczeniu. Po chwili usłyszeliśmy tupot na schodach. Na szczyt wbiegły Izabela i Penelopa, która odezwała się drżącym głosem:
- To cud! Widziałyśmy te ogromne wojska ze szczytu sędziwego dębu, na który weszłyśmy, aby obserwować to zdarzenie.
- Tak bardzo cieszę się, że nie doszło do bitwy. Nie wiadomo, czy byście przeżyli - powiedziała Izabela.
- Muszę wam o czymś powiedzieć - zaczęłam. - Otóż... przed tą rozmową przypomniałam sobie Chlodwiga, który zwyciężył plemię germańskie dzięki prośbie skierowanej do Pana. Postanowiłam, że pójdę za jego przykładem i również poproszę Jezuska o pomoc. Udało się, jestem taka szczęśliwa!
- Ja też jestem wesół, bez twej modlitwy pewnie by się nie udało - rzekł Ryszard. - Teraz pewnie wrócimy do naszej wioski?
- Pewnie! - odrzekłam. - Mama napisała do mnie list, który przyniósł mi Pitoszop. Chyba mnie zrozumiała, teraz nie muszę obawiać się zamążpójścia. Wracajmy do domu.
Droga powrotna minęła nam spokojnie. Jechaliśmy wozem leśnymi drogami, a zachodzące słońce nadawało niepowtarzalny klimat naszej podróży. Do wsi dotarliśmy wieczorem. Pitoszop wyskoczył z moich rąk jak zając i pognał w stronę chaty rodziców. Ryszard i ja pożegnaliśmy się z Tymodozjuszem, Karolkiem, Rufusem, Penelopą i Izabelą. Powoli poszliśmy w stronę naszych domów, które stały obok siebie.
- Wrócili, wrócili! - krzyknęła mama Ryszarda z okna, a za nią zobaczyłam wypatrujące oczy mojej mamy. Czułam, jakby serce chciało mi wylecieć z piersi i polecieć wprost w ręce matki. Teraz zobaczyłam, jak bardzo ją kocham i jak wielkim skarbem jest matka. Pognałam do niej śmiejąc się jak mysz do sera. Mama wyszła z progu i przytuliła mnie.
- Moja dziecinko, jak bardzo się o ciebie bałam, jak to dobrze, że wróciłaś. Ale gdzie ty właściwie byłaś? Czy poszłaś na wojnę z Ryszardem? To dlatego obcięłaś włosy i masz pancerz na sobie? - zapytała zatroskanym głosem.
- Matulu kochana, nie martw się, już po wszystkim. Nie będzie wojny z krasnoludami, a co do mnie, to nawet nie walczyłam, nic mi się nie stało - odpowiedziałam pogodnie, a radość w mym głosie uspokoiła matkę.
Potem przyszli rodzice Rysia i mój tata. Wszyscy razem usiedliśmy w pokoju przy stole. Opowiedzieliśmy im wszystkie nasze przygody. Po wysłuchaniu naszych opowieści mój tata wstał.
- Wstań Sofijo - rzekł poważnym głosem.
Wstałam i czekałam, co dalej się stanie.
- Nie myślałem, że powiem to mojemu dziecku, ponieważ nie miałem syna, ale teraz wiem, że ty jesteś najlepszym dzieckiem, jakie ojciec może sobie wymarzyć. Zawsze chciałem mieć syna, lecz teraz wiem, że gdybym nie miał córki, teraz trwałaby wojna. Kobiety są delikatniejsze i nieco roztropniejsze, dlatego wprowadziłaś pokój swą dyplomacją. Z gorliwością i wdzięcznością dziękuję Bogu za me dziecko.
- Tato, nie wiem co powiedzieć. Powiem tylko tyle, że ja też dziękuję Bogu za rodzinę, jaką mam. No i za przyjaciół - rzekłam.
Julia Opala, IG
Podróże w czasie
Wraz z koleżankami wyjechałam na miesiąc do Chin. W Chinach było bardzo fajnie, ponieważ byłyśmy w zoo, aqua parku i w chińskim muzeum, lecz tęskniłyśmy za Polską. Nic nie rozumiałam, a po polsku w Chinach przecież się nie mówi.
Jeden Chińczyk powiedział do Emilii:
- Dlaczego nie masz skośnych oczu!?
Emilia na to:
- Łubudżidao (Ja nie wiem).
Poszłyśmy do hotelu. Asia powiedziała, że może później pojedziemy do stolicy Chin. Pekin był niedaleko. Zwiedzałyśmy stare budynki do 22:55. Nagle Miłka potknęła się o jakiś kabel. Podłoga jakby magicznie się rozsuneła. Z tej podłogi wyskoczyła bardzo dziwna maszyna. Był to wehikuł czasu. Cofnęłyśmy się do 978r. Świat wyglądał inaczej i nawet samolotów nie było! Pojechałyśmy do starożytnej Polski, co nam zajęło tydzień.
- Zamki, rycerze?! Tak wyglądała Polska?! - powiedziała wystraszona Miłka.
- Nie, nie, nie! Cofamy się do 2014r. - Emilia chciała już do domu.
- Ech... już!
Cofnęłam nas do Chin, ale... przeniosłyśmy się do przyszłości!!! Było gorzej - same roboty, żadnych ludzi... W końcu to 2999r. Chciałyśmy wrócić znowu do 2014r., ale wszystkie cofnęłyśmy się do epoki lodowcowej. Najbardziej zainteresowały nas mamuty, ale było zbyt zimno, więc przeniosłyśmy się do ery dinozaurów, jednak zbyt mocno bałyśmy się ich, więc w końcu wróciłyśmy do 2014r. Była czwarta nad ranem, więc poszłyśmy spać. Rano znów zapragnęłyśmy podróży w czasie i przeniosłyśmy się do starożytnej Grecji. Grecy nie byli zbyt mili i strzelali do nas z łuku.
Odechciało nam się już przygód. Codziennie siedziałyśmy w hotelu i jadłyśmy: śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację. Resztę tych dni po prostu spędziłyśmy na zabawie.
Martyna Sankiewicz, III SP
Dokoła świata
Na wakacje poleciałem odrzutowcem dookoła świata.
Swoją podróż rozpocząłem w Afryce, gdzie zobaczyłem na własne oczy prawdziwe dzikie zwierzęta, takie jak: słonie, zebry, lwy i gepardy. Krokodyle z Nilu karmiłem chlebem. Na grzbiecie wielbłąda odwiedziłem
Beduińską rodzinę, zamieszkującą pośrodku pustyni Sahary. Gdy zobaczyłem fatamorganę stwierdziłem, że trzeba opuścić ten gorący ląd i udać się na Antarktydę.
Po kąpieli z pingwinami usiadłem w igloo z miłą rodziną Eskimosów i opowiadałem im o dzikich zwierzętach zamieszkujących Afrykę. Niestety wkrótce pilot odrzutowca zapowiedział, że musimy lecieć dalej, bo tutaj zamarza paliwo w zbiorniku i zaraz nigdzie dalej nie polecimy.
Udałem się więc do Azji, a dokładnie do Chin. Wylądowaliśmy na plantacji ryżu. Miałem okazję spróbować tego przysmaku, a tubylcy nauczyli mnie jeść pałeczkami.
Z Chin poleciałem do Australii zobaczyć strusie Emu i pościgać się z kangurami, z którymi nie miałem szans wygrać. Są one dużo większe ode mnie i szybciej skaczą.
Po wyścigach odwiedziłem wioskę Indian w Ameryce Południowej. Poznałem tam swojego równieśnika z plemienia Nachosów, który nauczył mnie, jak poruszać się w dżungli. Myślę, że bez jego rad sam sobie bym nie poradził i prawdopodobnie nie wróciłbym z tych wakacji. W zamian za szkolenie podarowałem mojemu koledze klocki LEGO i pokazałem, co można z nich zrobić. Razem zaczeliśmy się bawić i zbudowaliśmy z klocków wieżę wyższą od wigwamu głównego Wodza plemienia. W zamian za to Wódz podarował mi amulet szczęścia.
Po tylu przygodach wyruszyłem na kontynent Europy do Polski.
To były fantastyczne wakacje. Wszystkich przyjaciół, których poznałem, zaprosiłem na przyszłe wakacje do Białego Boru.
Julian Wojanowski, III SP
Wakacje na Marsie
Podczas wakacji byłem nad morzem, kąpałem się, aż wciągnął mnie tunel czasoprzestrzenny. Znalazłem się w 10927 roku, niestety zupełnie sam. Na szczęście co metr stał znak z napisem ”Zaludniliśmy się na Marsie”. Tylko jak polecieć na Marsa bez rakiety?! No cóż, szczęście mi dopisało i znalazłem jakiś wrak. No więc poleciałem i nie wierzyłem własnym oczom: Mars wyglądał jak Ziemia, miał nawet sztuczną atmosferę. Było tam przepięknie! Przenieśli tam wieżę Eiffla, najwyższy budynek świata Burdż Chalifa i - nie wiem jak - Mt. Everest. Jakie piękne były dwa księżyce zamiast jednego.
Tylko pozostał fakt, że musiałem wracać na Ziemię do roku 2014. Odpaliłem rakietę, aby wrócić do teraźniejszości. Dobrze, że pożyczyłem wehikuł czasu z Marsa. Był jednak mały haczyk - w przyszłości na Ziemi wyschły oceany, a ja wylądowałem tam, gdzie w przeszłości był Trójkąt Bermudzki. Gdy powróciłem do swoich czasów - niestety, trafiłem na sam środek Trójkąta Bermudzkiego. Wyjąłem kompas, lecz w Trójkącie Bermudzkim wiele statków ginie dlatego, że kompasy wskazują tam północ geograficzną, a nie magnetyczną, więc ja zgubiłem się jak statek. Gdyby nie fakt, że znalazłem wyspę, pewnie bym już nie żył. Na szczęście (dla mnie) okazało się, że ktoś jeszcze zgubił się w Trójkącie Bermudzkim, więc na tej wyspie wylądowały dwa odrzutowce F-16 i ich załoga znalazła mnie.
To były zakręcone wakacje!!!
Kacper Bądkowski, III SP
Opracowały: Hanna Rzepka, Julia Opala
Zusak Markus: Złodziejka książek
Liesel Meminger swoją pierwszą książkę kradnie podczas pogrzebu młodszego brata. To dzięki "Podręcznikowi grabarza" uczy się czytać i odkrywa moc słów. Później przyjdzie czas na kolejne książki: płonące na stosach nazistów, ukryte w biblioteczce żony burmistrza i wreszcie te własnoręcznie napisane... Ale Liesel żyje w niebezpiecznych czasach. Kiedy jej przybrana rodzina udziela schronienia Żydowi, świat dziewczynki zmienia się na zawsze...
Cecilia Randall: Hyperversum
Ian, Daniel, Jodie, Martin, Donna i Carl, wskutek tajemniczej burzy przenosi się poprzez zaawansowaną technologicznie grę RPG do XIII-wiecznej Francji. Droga powrotna wydaje się zamknięta na zawsze, zatem muszą szybko nauczyć się, jak przetrwać w średniowiecznym świecie. Tymczasem udaje im się przede wszystkim zyskać nowych wrogów - już drugiego dnia trafiają do więzienia, schwytani przez znanego z okrucieństwa angielskiego szeryfa Jerome'a Derangale'a znanego jako Sans-pitié... a to dopiero początek przygody.
Jeżeli interesujecie się grami komputerowymi, to na pewno ta książka przypadnie Wam do gustu.
Heidi Hassenmüller: Niemy śmiech
Kiedy 8-letnia Antje nagle przestaje mówić, nikt nie wie, co jest tego przyczyną. Szok? Strach? Poczucie winy? Dziewczynka nie znajduje pomocy u matki, którą bez reszty pochłania kariera modelki.
Autorka ukazuje, w jaki sposób pragnienia i ambicje matki zderzają się z potrzebami wrażliwego dziecka. Kreśli realia panujące w branży modelek, powolną utratę złudzeń o idealnym świecie show-biznesu oraz bezpardonową walkę o zaistnienie na rynku.
Sue Townsend: Adrian Mole lat 13 I 3/4. Sekretny dziennik
Męki dojrzewania nigdy jeszcze nie były tak bolesne i tak zabawne, jak w słynnym sekretnym dzienniku Adriana. Uporczywe pryszcze i kryzys małżeński rodziców, porażki na polu literatury i drwiny kumpli ze szkoły - gdyby nie kłody rzucane pod nogi przez okrutny świat, geniusz Adriana, niedocenianego intelektualisty i poety, z pewnością rozbłysnąłby pełnym blaskiem. Może dostrzeże go chociaż Pandora...
Polecam tą książkę na poprawę humoru!
Opracowała: Emilia Wardulińska
- Zwiastun PL
Na podstawie książki Złodziejka książek powstał niedawno bardzo dobry film.
Opracowała: Emilia Wardulińska
Ten numer jest ostatnim numerem "Dzwonka" w tym roku szkolnym, więc poruszmy tematykę wakacyjną :) Znajdą się tutaj hity nie tylko z obecnego roku. Zacznę od nowości...
- Things we lost in the fire - Bastille
- Na chwilę - Grzegorz Hyży
- Radio Hello - Enej
- Summertime Sadness - Lana Del Rey
- Skinny Love - Birdy
Utwór, który pnie się w górę na listach przebojów.
Drugim nowym utworem jest dzieło polskiego artysty. Piosenka spokojna, lekka do słuchania :)
Czy ktoś z Was pamięta ten utwór, podbijający listy przebojów? Może przypomnę Wam, jak to leciało...
Na koniec piosenki spokojne, skłaniające do przemyśleń, które również swego czasu plasowały się wysoko na listach przebojów.
Opracowała: Julia Rożek
A teraz kontynuacja wątku z poprzedniego numeru gazetki, a mowa tu o DIY (przyp.: "Do it yourself", co po polsku oznacza "zrób to sam").
Przedstawię sprawdzony i dość popularny sposób na przerobienie jakiegoś dżinsowego ubrania, które po prostu nam się znudziło lub nie podoba. Mam na myśli użycie wybielacza.
Potrzebujemy:
- chlorowego wybielacza (po "Domestosie" plamy mogą być żółte),
- miski z wodą lub spryskiwacza,
- rękawiczek gumowych, gumki recepturki.
Sposób 1
- Do miski wlewamy wodę i wybielacz w proporcjach 1:1 lub 2:1 - zależy jaki efekt chcemy otrzymać. Dodajemy połowę wybielacza i ok 3 razy więcej wody, gdy nie chcemy baaardzo mocnego efektu.
- Do miski wrzucamy rzecz, którą chcemy wybielić. Aby uzyskać efekt nierównomiernego wybielenia, tylko takiego w kilku miejscach, należy związać nasz dżins w kilku miejscach gumką recepturką. Można także polać wybielacz miejscowo na ubranie, wtedy uzyskamy efekt podobny do moro.
- Ubranie wyciągamy z wody wtedy, kiedy efekt wyda nam sie zadowalający :) Niektórym wystarczy 10 min, inni są zadowoleni z efektów dopiero po 30 minutach działania wybielacza.
- Ściągamy z ubrania gumki recepturki i pierzemy je kilka razy w gorącej wodzie, gdyż na początku bardzo śmierdzi chlorem i nie da się go po prostu nosić :)
Sposób 2
Jeżeli chcemy otrzymać efekt tzw. "ombre" (łagodne przejście z jednego koloru w drugi), to wybielacz przelewamy do spryskiwacza (takiego, w jakim znajduje sie płyn do mycia szyb) i psikamy tam, gdzie chcemy rozjaśnić, stopniowo zmniejszając ilość preparatu.



Ważne jest, aby wszystkie powyższe czynności wykonywać w gumowych rękawiczkach, bo wybielacze są substancjami żrącymi.
Opracowała: Emilia Wardulińska
Tym razem przedstawię Wam bardzo ciekawe, a zarazem dość nietypowe sporty...
Myślicie, że ludzie grają tylko w piłkę nożną, siatkówkę czy szachy? Nic bardziej mylnego. Na całym świecie rozgrywane są przedziwne dyscypliny sportowe, o których nie mieliście pojęcia.
- Mistrzostwa Świata w noszeniu żony
Zasady są bardzo proste – łapiesz żonę lub męża (nie musi być wasza/wasz) i jak najszybciej biegniesz do mety. Tę zabawę wymyślili Finowie i to właśnie tam co roku odbywają się Mistrzostwa Świata, a konkretnie w małej wiosce Sonkajärvi we wschodniej Finlandii. Obecnie tytuł mistrzowski dzierży para z Estonii.
- Sepak Takraw – połączenie siatkówki, piłki nożnej i gimnastyki
Dyscyplina ta jest bardzo popularna w Malezji i reszcie Azji. Zawody rozgrywane są na boisku do siatkówki, inna jest piłka - bardziej przypomina tą do szczypiorniaka, ale jest trochę mniejsza. Po obu stronach siatki staje po trzech graczy, którzy muszą zrobić wszystko by zdobyć punkt nie dotykając piłki ręką.
- Szachy połączone z boksem
Tę dyscyplinę wymyślił Holender Iepe the Joker. Mecz składa się z sześciu rund szachów przeplatanych pięcioma rundami boksu. Może go zakończyć szach-mat lub nokaut. Sędzia ma również prawo przerwać spotkanie, gdy jeden z zawodników nie jest w stanie dojść do szachownicy i wykonać swojego ruchu.
- Podwodne rugby
Dwie drużyny, basen głęboki na 4 metry, dwa kosze i specjalnie obciążona piłka – tyle potrzeba by rozegrać mecz rugby pod wodą. Żeby zdobyć punkt należy trafić piłką do kosza przeciwników. Nie jest to gra dla fanów taktyki i mozolnego budowania akcji, ale i tak jest na co popatrzeć.
- Serowy wyścig
Nazwany tak, bo zwycięzca oprócz swoich pięciu minut sławy dostaje również solidną porcję sera. Jak w każdym wyścigu chodzi o to by dobiec do mety jak najszybciej. Tyle, że w tej dyscyplinie nie biegniesz po równej drodze, tylko ze sporego wzgórza. Zawody odbywają co roku 22 maja w Gloucester, w Anglii, na wzgórzu Coopera. To dopiero prawdziwy bieg na złamanie karku.
- Hokej na jednokołowych rowerkach
Dla niektórych zwykły hokej był zbyt prosty. Postanowili go więc trochę utrudnić i uatrakcyjnić. Zawodnicy nie poruszają się na łyżwach tylko na jednokołowych rowerach. Dyscyplina ta rozgrywana jest już od 25 lat na całym świecie.
- Nurkowanie w błocie
Nieśli nie lubisz brudu, smrodu i błota, to nie jest to zabawa dla ciebie. Zawody odbywają się co roku w Walii, a chodzi w nich o to by jak najszybciej pokonać 55 metrowy kanał wypełniony błotem. Rekord świata w tej dyscyplinie należy do Phillipa Johna i wynosi 1 min i 35 s.
- Buzkashi – gra w polo... głową kozła
Narodowy sport Afgańczyków i mieszkańców Kirgistanu. Bardzo podobny do prawdziwego polo, czyli kilku facetów na koniach stara się wbić okrągły przedmiot do bramki przeciwników. Tyle, że w normalnej odmianie tego sportu ten okrągły przedmiot to piłka, a tutaj – głowa kozła.
- Człowiek vs. koń
Czy człowiek może być szybszy od konia? W Walii postanowiono to sprawdzić. Co roku organizowany jest tam 35 km wyścig. Każdy chętny na taką rywalizację może stanąć do maratonu z dosiadanym przez doświadczonego jeźdźca koniem.
- Papier, kamień i nożyczki
W Stanach Zjednoczonych wszystko jest możliwe. Nawet zawodowa organizacja gry papier, kamień i nożyczki. Co więcej, istnieje nawet liga, sponsorowana przez Bud Light. Przez kilka miesięcy 257 zawodników rywalizowało w Las Vegas o tytuł najlepszego i czek na 50 tys. dolarów. Zawody transmitowała na żywo stacja A&E Network.
Wszystkie te dyscypliny są... co najmniej niezwykłe, ale nie wiem, czy ktokolwiek z Was skusiłby się na udział w chociaż jednej z nich ;) ... no, może ewentualnie w ostatniej...
Opracowała: Emilia Wardulińska

Roślina żywiąca się metalem
Rośliny Rinorea niccolifera mogą wchłaniać duże ilości niklu i stwarzają nowe możliwości dla rozwoju zielonych technologii.
Nowo odkryte gatunki roślin Rinorea niccolifera są w stanie wchłaniać duże ilości niklu i nie zatruwać się nim. Roślina nie "je" metalu w taki sposób, jak na przykład muchołówka amerykańska połyka owady. Rinorea niccolifera absorbuje nikiel z ziemi i przetwarza.
Roślina została odkryta przez naukowców z Uniwersytetu Filipińskiego. Główny badacz i autor odkrycia prof. Edwino Fernando twierdzi, że liście Rinorea niccolifera mogą wchłonąć ok. 1000 razy więcej niklu niż większość roślin.
Odkrycie nowej rośliny wchłaniającej metal - jednej z zaledwie 450 gatunków z 300 tys. znanych roślin naczyniowych, które mogą absorbować znaczne ilości metalu - zostało szczegółowo opisane w czasopiśmie PhytoKeys. Rośliny pochłaniające metale odgrywają ogromną rolę zarówno w ochronie środowiska, ponieważ mogą być wykorzystywane do oczyszczania ekosystemów z niebezpiecznych metali.

Rawenala - drzewo podróżników
Przypomina ono palmę, a jego liście osadzone na długich ogonkach ułożone są płasko jak wachlarz. Dawniej błędnie sadzono, że ustawiony jest on zawsze na linii wschód - zachód. Cała roślina dorasta do 30 m wysokości.
Rawenala (Ravenala), czyli pielgrzan madagaskarski rośnie na Madagaskarze, ale w wielu krajach o tropikalnym klimacie sadzi się ją jako gatunek ozdobny.
Drzewo podróżników zawdzięcza swa nazwę temu, że w rowkach jego ogonków liściowych gromadzi się woda - miałaby ona ratować życie spragnionym wędrowcom, jednakże de facto nie nadaje się dopicia, bo cuchnie, jest mętna i może tylko spowodować niestrawność.
Opracowała: Emilia Wardulińska
Czy wiesz że...
- sekwoja to najwyższe drzewo? Jego domem są kalifornijskie lasy górskie (USA), gdzie panuje łagodny klimat. To drzewo iglaste (Sequoia sempervirens) dorasta do 80 m i żyje do 2000 lat. Jego pień przy ziemi może mieć 9 m średnicy. Miejsce, w którym występuję objęto ochroną i nosi ono nazwę Narodowego Parku Sekwoii. Największym okazom nadano nazwy bohaterów narodowych, np. Generał Grant, Generał Sherman.
- istnieją morskie jaszczurki? Ślimaki morskie z grupy nagoskrzelnych, takie jak ten niebieski "smok" (po prawej), określamy czasem mianem morskich jaszczurek. Charakteryzują się przedziwnymi kształtami i niezwykle jaskrawym ubarwieniem.
- minóg morski to nasz daleki krewny, dorastający do ponad metra długości, przedstawiciel prymitywnych kręgowców zwanych bezżuchwowcami? Jego gęba zaopatrzona jest w najeżona zębami przyssawkę, którą wgryza się w ciało martwych lub rannych mieszkańców mórz. Minogi morskie występują również w Bałtyku, są tu jednak bardzo rzadkie i podlegają ścisłej ochronie.
Opracowała: Emilia Wardulińska
Satyra w krótkich majteczkach
Nauczycielka języka niemieckiego zadaje uczniom różne pytania po niemiecku, oczekując odpowiedzi w tym języku. W pewnym momencie pyta ucznia: "Jak się dzisiaj czujesz?" Uczeń, nie wiedząc jak sformułować odpowiedź, odrzekł: "Super!"
I kilka przykładów z czasopisma "Kobieta i życie" z lat 50-tych...
Marek (lat 6) prosi mamę:
- Mamo, zrób pączki!
Mama wyjaśnia, że zrobi je, ale "po pierwszym", jak będą pieniążki. Na to Marek rozżalony:
- Przecież pączki nadziewa się marmoladą, a nie pieniążkami...
Antoś (lat 3) pyta wieczorem, dlaczego na niebie nie ma księżyca. Nie czekając na odpowiedź wyjaśnia sam sobie:
- Pewnie przepaliła mu się żarówka i poszedł do sklepu po drugą...
Jurek (lat 6) przysłuchuje się rozmowie rodziców, którą tata kończy westchnieniem:
- Ciężko jest pchać te taczki żywota...
- To dokup sobie motorek, tatusiu, będzie ci lżej - woła uradowany swoim pomysłem Jurek.
Piotruś (lat 5) zgubił gdzieś swoją skarpetkę. Szukając swojej zguby natrafił na bardzo podobną skarpetę, należącą do taty. Przygląda się jej ze zdumieniem i woła:
- Mamusiu, to moja skarpetka tak urosła?!
Krzyś (lat 6) jest u dentysty. Lekarz mówi:
- Teraz wyjmę ci ząbek, ale nie bój się, nie będzie bolało.
Na to Krzyś:
- No pewnie, że się nie boję. Babcia na noc wyjmuje wszystkie zęby i wcale ją nie boli.
O szkole
Nauczyciel napisał w dzienniczku uczennicy:
- Pańska córka Zosia jest nieznośną gadułą.
Nazajutrz dziewczynka przyniosła dzienniczek z adnotacją ojca:
- To pestka, gdyby pan słyszał jej matkę!
Lekcja w szkole w czasach paleozoiku. Nauczycielka wykuwa na kamiennej tablicy pytanie: "Ile to jest 2+2?" Wzywa do odpowiedzi Jasia. Ten nie zna odpowiedzi i zastanawia się. Nagle słychać straszny huk i unoszą się tumany kurzu. Nauczycielka pyta surowo:
- Dzieci! Kto rzucił ściągę?!
Pani od polskiego pyta Jasia
- Jasiu, wymień dwa zaimki.
- Kto?! Ja?!
- Brawo Jasiu, piątka.
Nauczycielka języka polskiego pyta uczniów:
- Jak brzmi liczba mnoga do rzeczownika "niedziela"?
- Wakacje, proszę pani!
Na lekcji języka polskiego nauczycielka pyta:
- Czym będzie wyraz "chętnie" w zdaniu: "Uczniowie chętnie wracają do szkoły po wakacjach"?
Zgłasza się Jasio:
- Kłamstwem, panie pani!
Dziesięć przykazań ucznia
- Nie kuj "na blachę"! Pamiętaj, że możesz wykorzystać tylko 10% swojego mózgu...
- Nie gryź ołówków! Lasów coraz mniej...
- Nie zgrzytaj zębami! Twój dentysta ma jeszcze innych pacjentów...
- Nie obgryź wszystkich paznokci na pierwszej lekcji! Zostaw trochę na później...
- Nie traktuj odpowiedzi przy tablicy jak końca świata! To dopiero początek...
- Nie bój się rozdawania klasówek! Módl się, żeby Twoja zaginęła...
- Kiedy dostaniesz "jedynkę" - pożal się przyjaciółce / przyjacielowi! Byle nie za mocno...
- Przerwa to krótkie "światło" - ciesz się! Byle nie za głośno...
- Nie bój się nauczycieli! To też ludzie... chyba...
- Nie ucz się tyle! Raz się żyje!!!
Rozmowa po wywiadówce
Wraca matka ze szkoły, nastrój ma niewesoły.
Czerwienieje, to znowu aż blednie.
- Co to znaczy, mój synu? Jakich imasz się czynów?
Sprawowanie masz nieodpowiednie!
Wnet się wokoło syna zgromadziła rodzina:
ojciec, dziadek, nie licząc już babci.
- Czyżbyś został, mój chłopcze, niebezpiecznym gitowcem?
- Ach, nie, mamo, nie miałem raz... kapci.
- Powiedz prawdę mamusi, coś w tym przecież być musi,
nie rań mojej miłości tym zgrzytem.
- Ależ mamo, kochanie, wcale nie chcę być draniem,
tylko... tarczy nie noszę przyszytej.
- Coś przede mną ukrywasz! Matka wie, jak to bywa,
wie,że chłopcy są krnąbrni i kłamią.
- Mamo, mogę dać słowo, pracowałem wzorowo,
Ale... włosy mam długie do ramion.
- Możeś jeszcze coś zbroił? Wychowawcy wszak twoi
bez powodu na pewno nie krzyczą.
- Niechże mama nie płacze, jestem w zuchach działaczem,
lecz... tej pracy społecznej nie liczą.
- Niech mnie mama zrozumie, żyć na pokaz nie umiem,
lecz zawodu nikomu nie sprawię:
zetnę włosy i zacznę nosić kapcie i tarczę,
lecz... czy świadczy to o mej postawie?
Wojciech Dąbrowski, źródło: www.spotkaniazpiosenka.org
Opracowała: Katarzyna Rzepka